Nigdy nie miałem dość
Zaczął służbę od powodzi pod Olzą. Inna powódź – kataklizm z 1997 roku – była najważniejszym wydarzeniem w jego 15-letniej karierze.
55-letni Andrzej Brzozowski pochodzi z drugiego końca Polski – Białegostoku. W młodości był sportowcem, grał w piłkę ręczną jako bramkarz drugoligowego klubu. – Zniechęciłem się, jak dostałem piłką w dziób. Później miałem taki odruch, że głowę chroniłem przy strzałach – wspomina. Nie myślał, że zostanie strażakiem. – Wyszło tak trochę przypadkiem. Jako tokarz-frezer ukończyłem technikum mechaniczne. Chciałem iść na studia. Przeczytałem, że jest Wyższa Szkoła Oficerska Pożarnictwa w Warszawie. 7 kandydatów starało się tam o jedno miejsce. Dostałem się. Nauka zaczęła się od obozu w Puszczy Kampinoskiej, gdzie zapoznano nas z podstawami, np. co to jest drabina i jak wygląda wąż strażacki. Później przysięga i jako podchorąży uczyłem się matematyki, fizyki, chemii itd. Normalne studia… Po 4 latach zostałem podporucznikiem inżynierem ze specjalizacją operacyjno-taktyczną – opowiada kończący pracę strażak.
Po szkole skierowano go do Katowic, a stamtąd do Wodzisławia. Został tam 13 lat. Był oficerem ds. operacyjnych, później zastępcą komendanta i dowódcą oddziału w Rydułtowach (odpowiadał za zabezpieczenie obiektów na powierzchni). – Jakiś czas łączyłem te funkcje. Do południa w jednej pracy i następnie w drugiej – wspomina. Jedną z pierwszych akcji w wodzisławskiej straży była powódź. Zalało miejscowość Kamień obok Olzy. Żywioł przerwał wał. – Widziałem, jak solidne drzewa wyrywane są przez wodę jakby były patykami, w ciągu sekund – przywołuje obraz z przeszłości. Choć ten kataklizm był zupełnie inny niż ten, z którym zetknął się w 1997 roku, to doświadczenie bardzo się przydało. Z Wodzisławia trafił jako kierownik na 6 lat do oddziału przeciwpożarowego w kopalni Pniówek.
Do Raciborza przyszedł, by zastąpić odchodzącego na emeryturę komendanta Franciszka Olchawę. Służbę zaczął 3 stycznia 1993 roku. Jego zdaniem raciborska jednostka była i jest dobra. Choć np. pod względem sprzętu to ciężko porównywać stan obecny z tym sprzed 15 lat. Minęła „epoka” jeśli chodzi o możliwości ówczesnych i najnowszych wozów bojowych. Już w 1998 roku Racibórz miał jedną z pierwszych „drabin” w regionie. Dopiero teraz takie wyposażenie to standard w straży.
Najważniejszą akcją w jakiej uczestniczył w Raciborzu była powódź stulecia w 1997 roku. – Byłem pełen podziwu dla wszystkich, którzy zaangażowali się w usuwanie skutków kataklizmu. Trzeba było się spieszyć, bo im dłużej to trwało, tym gorsze następstwa – wspomina.
– Będąc strażakiem, robi się wszystko, co tylko można, by pokonać trudności. Nigdy nie miałem dość, nie poddałem się – podkreśla. Chwali swoją kadrę. Cieszy go, że ludzie podnosili kwalifikacje. – To teraz pełnowartościowi strażacy – mówi. Siłą jednostki jest wyposażenie w sprzęt. Wyremontowano też komendę i jej otoczenie. Prawie wszystko zrobili sami strażacy. Po powodzi w 1,5 roku odnowili kompleks budynków, choć obiekty były zalane do wysokości drugiego piętra.
Brzozowski zawsze był z dala od polityki. – Ustawa zabrania – uśmiecha się. Ceni sobie, że niezależnie od opcji współpraca z samorządem układała się przez te lata wzorowo. Finanse były bowiem zawsze problemem, „na granicy przyzwoitości”, i bez wsparcia lokalnych władz nie można byłoby np. stopniowo wymieniać wozów bojowych.
Ma siostrę i brata, ale z rodziny w jego ślady poszedł tylko siostrzeniec. Z żoną Marią spędził już 30 lat, mieszkają w Wodzisławiu Śląskim. Dochowali się dwóch synów (strażnik graniczny i student prawa) oraz córki (ukończyła pedagogikę). W wolnych chwilach lubi słuchać dobrego rocka. – Byłem na warszawskim koncercie Rolling Stones w Sali Kongresowej. Z młodości została mi fascynacja muzyką Pink Floyd i Procol Harum – przyznaje.
Następcę Brzozowskiego powołał Komendant Wojewódzki. Został nim Jan Pawnik, dotychczasowy zastępca raciborskiego szefa straży.
Mariusz Weidner