Tylko barbarzyńcy zapominają o starszych
O specyfice opieki nad osobami starszymi oraz o tym, że eutanazja jest nieetyczna z Bożeną Szymik-Iwanecką, kierownikiem Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego Psychiatrycznego działającego na terenie Szpitala Psychiatrycznego w Rybniku rozmawia Marek Pietras.
– Na czy polega specyfika leczenia osób starszych?
– Chodzi głównie o to, że osoby starsze cierpią na wiele chorób. Wielu mogłoby się wydawać, że np. w naszym Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym są pacjenci tylko z zaburzeniami psychicznymi. A to nieprawda. Tutaj są chorzy, którzy oprócz zdiagnozowanej choroby psychicznej, walczą z nowotworami, mają problemy internistyczne, laryngologiczne czy dermatologiczne. Dlatego też często korzystamy z konsultacji specjalistów z danej dziedziny. Podobnie jest w innych placówkach opiekujących się pacjentami geriatrycznymi. Często muszą zajmować się leczeniem wielu chorób naraz, co podnosi koszty. Dlatego też NFZ na oddziały geriatryczne patrzy mało przychylnie.
– Czy rozmowa o potrzebach ludzi starszych, o ich leczeniu jest potrzebna?
– Uważam, że takie rozmowy są na miejscu i na czasie. Może mówienie, że społeczeństwo się starzeje jest truizmem, ale takie są fakty. Osób, które będą potrzebowały takich placówek jak nasza, będzie coraz więcej. Natomiast niepokoi mnie kierunek tego dyskursu społecznego, który prowadzi do rozwiązania: skoro staruszków jest tak dużo, przegłosujmy eutanazję. Jest to dla mnie mocno niepokojąca sytuacja. Jeżeli społeczeństwo przestanie dbać o słabsze jednostki, stanie się barbarzyńskie. Leczenie i opieka nad osobami starszymi to nasz obowiązek.
– Czy jesteśmy w stanie stworzyć takie prawo, aby skutecznie nadzorowało eutanazję?
– Uważam, że nie. Nie widzę możliwości, aby kontrolować sposób weryfikacji osób, które można poddać eutanazji. Poza tym, uważam że nawet w przypadkach gdy osoba domaga się eutanazji, przykładanie do tego ręki jest nieetyczne.
– Ile kosztuje pobyt w waszym zakładzie?
– Niezależnie od wysokości świadczenia jakie otrzymują, pensjonariusze przekazują na ZOL 70 proc. jego wysokości. Biorąc pod uwagę, że nasi pacjenci otrzymują najczęściej najniższe świadczenia, nie są to duże pieniądze. Większość płaci ok. 370 zł. W przeliczeniu wychodzi 12 zł na dzień.
– Jak długo czeka się na przyjęcie?
– Obecnie na miejsce czeka 14 pań i 35 panów. Moglibyśmy otworzyć więc dodatkowe dwa oddziały. Inaczej myśli jednak NFZ. To wynika z tego, że dane, na podstawie których obliczane jest zapotrzebowanie, pochodzą z 1997 roku. Obecnie trwają prace nad nowymi statystykami. Miejmy nadzieją, że ich wyniki pokażą potrzebę pracy nad rozwojem opieki geriatrycznej.
– Jacy pacjenci są kwalifikowani na wasze oddziały?
– Do nas trafiają chorzy, którzy mają wypisaną dokumentację przez lekarza pierwszego kontaktu bądź psychiatrę. Przyjmujemy wszystkich pacjentów z rozpoznaniami psychiatrycznymi oprócz tych, którzy są uzależnieni od alkoholu lub np. środków odurzających.
– Co to znaczy „z rozpoznaniami psychiatrycznymi”? Trafiają do was tylko tacy pacjenci, którzy całe życie leczyli się psychiatrycznie?
– Nie. Są oczywiście i tacy, którzy mają np. zdiagnozowaną schizofrenię od wielu lat. Ale jest też przecież wiele chorób psychicznych, przypisanych dla ludzi w wieku podeszłym. Chociażby choroba Alzheimera. Trafiają do nas także pacjenci z rozpoznanym otępieniem naczyniowym, a więc powstałym w wyniku udaru. To też przypadłość dotycząca raczej osób starszych. Do tego ofiary przeróżnych wypadków, w efekcie których doszło do urazów czaszkowo-mózgowych. To nie jest więc tak, że ZOL przy szpitalu psychiatrycznym jest tylko i wyłącznie dla borykających się z problemami psychicznymi od dzieciństwa. Prawda jest taka, że każdy z nas, w podeszłym wieku może mieć zaburzenia, które sprawią że będzie potrzebował pomocy takiej instytucja jak nasza.
– Pacjenci w ZOL przebywają do końca życia?
– Zwykle przebywają tu bezterminowo, czyli do końca życia. Są jednak również takie przypadki, że poprzez leczenie, rehabilitację stan pacjenta poprawia się na tyle, że rodziny decydują się na zabranie chorego do domu. Zdarza się również tak, że pacjent jest wypisywany do domu opieki społecznej.
– Czym różni się zakład opiekuńczo-leczniczy do domu pomocy społecznej?
– W zakładzie opiekuńczo-leczniczym chorzy mają cały czas dostęp do lekarza, który jest zatrudniony na stałe. W DPS lekarz najczęściej jest dochodzący. Jest wzywany, aby skonsultować poszczególne przypadki. Podopieczni domu opieki społecznej z zasady nie powinni wymagać stałej opieki lekarskiej.
– Czy rodziny pacjentów przebywających u was interesują się ich losem?
– Myślę, że mniej niż 25 proc. naszych pacjentów ma stałe zainteresowanie ze strony swoich rodzin. To smutne, natomiast nie można w czambuł potępiać tych rodzin. Niestety, wielu z przebywających w ZOL w latach swojej młodości nie wywiązywało się należycie z roli ojca czy matki, wybierając alkohol czy hulaszcze życie. Przez to ich relacje rodzinne są bardzo trudne.
– Na dziś jakie są największe problemy w ZOL?
– Czasami myślę, że wszystko sprowadza się do pieniędzy. Mamy finansowanie poniżej realnych kosztów i to powoduje, że jesteśmy na minusie. Za tym idzie również deficyt lekarzy i pielęgniarek. Trudno pracuje się w warunkach, gdzie na 200 pacjentów jest dwóch, trzech lekarzy, a jedna pielęgniarka przypada na 40 podopiecznych. Podejście NFZ do tematu funkcjonowania zakładów opieki leczniczej też nie pomaga.
– A jakie fundusz ma podejście?
– Takie, które ładnie brzmi, ale praktycznie jest niewykonalne. Chodzi o to, że NFZ oczekuje, że my będziemy przywracać pacjentów do środowiska. Tak też się oczywiście dzieje, o czym wspominałam wcześniej, ale są to pojedyncze przypadki. Większość pacjentów jest zbyt schorowana, ma zbyt dużo powikłań, aby samodzielnie, czy nawet pod opieką rodziny, funkcjonować w środowisku. Dlatego są u nas. Czasami mam wrażenie, że takie podejście NFZ zakrawa na dużą hipokryzję.