Piórem naczelnego
Mariusz Weidner - Redaktor naczelny Nowin Raciborskich
Chyba z dziesięć razy osobiście opisywałem na łamach tygodnika procesję konną w mieście, drugie tyle gościła na jego stronach relacjonowana przez innych dziennikarzy. Doceniamy to przedsięwzięcie bo jest unikatowe. Ściąga do Raciborza np. niemieckie stacje telewizyjne, nie wspominając o licznych rodzimych. Po co tłuką się po polskich drogach tyle kilometrów, w dodatku nie dla zarobku a ponosząc jedynie koszty? Bo w świątecznym programie chcą czymś zaskoczyć widza, który wszystko już widział. Każda z procesji jest inna, ma swój wyjątkowy urok. Niespodzianką jest aura. Jedna procesja – przenikliwie zimna, druga w upale, a kolejna w strugach deszczu. Politycy chętnie przyjeżdżają pozostawić tu dobre wrażenie o sobie, miłośnicy koni z dumą prezentują swoje zadbane rumaki i klacze. Czy jest jeszcze miejsce na błagalny ton, główny cel procesji? Na pewno o nim nie zapomniano, choć rolników, którzy martwią się o spodziewany plon nie ma już zbyt wielu. Pozostaje promocyjny wymiar wydarzenia, które pochłania niewiele nakładów, a jest wspaniałą wizytówką miasta i to nie do skopiowania. Racibórz próbuje być Wiedniem gdy organizuje świąteczny jarmark, innym razem sięga po gwiazdy estrady, nawet te zagraniczne aż w końcu próbuje zaistnieć w telewizji sportowej galą bokserską. Tymczasem pod nosem ma kulturowy skarb, który traktuje ze zbyt dużą dozą nieśmiałości. Skoro mniejsi sąsiedzi, jak Pietrowice Wielkie i Bieńkowice dostrzegają walor procesji jako magnesu ściągającego w Wielkanoc tłumy gawiedzi, to stolica powiatu winna tym gminom co najmniej dotrzymywać kroku. Co pod rozwagę decydentom wkładam do koszyczka ze święconką.