Tajemnica kobiecości w „rzeźbionych” sukienkach
Młoda artystka i projektantka przechodząc przez różne etapy w życiu, ciągle jeszcze nie wie, na którym się zatrzyma. Ewa Lenard wierzy, że granicą jest ludzka wyobraźnia, a jej – jak na razie – nie zna granic. Dlatego ciągle poszukuje, początkowo realizując się w muzyce i rzeźbie, a obecnie – w projektowaniu, jednocześnie starając się być dobrą matką i żoną.
– Kończyłam wiolonczelę w Szkole Muzycznej I stopnia w Raciborzu. Kontynuując naukę w szkołę średniej wybrałam kontrabas. Duże instrumenty o basowych dźwiękach bardzo mi odpowiadają – mówi delikatna i drobna pani Ewa.
Problemy zdrowotne spowodowały, że musiała wybierać pomiędzy szkołą średnią muzyczną, a studiami. Była wtedy na trzecim roku edukacji artystycznej w zakresie sztuk plastycznych w Opolu. – Przez cztery lata zarzekałam się, że nie wybiorę rzeźby tylko grafikę. Pod koniec czwartego roku, a więc w ostatnim momencie zmieniłam zdanie – opowiada śmiejąc się.
Zawsze była indywidualistką, nie lubi się podporządkowywać. Z pewnością dlatego w instalacjach, które tworzy najlepiej potrafi wyrazić siebie.
– W tym co robię zawsze najważniejszy jest człowiek. Buduję swój własny świat, w którym zawsze zajmuje on poczytne miejsce. Chcę zwracać na niego uwagę, zarówno poprzez moje rzeźby, jak i stylizacje. Nauczyłam się wysłuchiwać opinii innych o sztuce. Nieważne czy są pozytywne, czy negatywne. Ważne, że to co robię zwraca uwagę, że ktoś kto zauważył moją rzeźbę, pomyślał o człowieku – przyznaje artystka, która chce być postrzegana właśnie poprzez tę działalność.
Moda połączona ze sztuką
Do projektowania strojów raciborzanka, mieszkająca dziś na stałe w Lubomi, dorastała stopniowo. I choć stało się to jej wielką pasją, nie jest do końca pewna, czy chce temu poświęcić się całkowicie.
– Jeszcze jako dziecko wymyślałam ubranka dla lalki, które szyła moja mama. Czasem sama chodziłam ubrana inaczej niż inni. Pomimo że czułam, że coś we mnie tkwi, byłam zbyt nieśmiała, nie miałam odwagi całkowicie się otworzyć i pokazać prawdziwą siebie – mówi.
Po raz pierwszy przełamała konwenanse podczas obrony pracy dyplomowej, której tematem była „Gejsza – żywa tradycja Japonii”.
– Zaprojektowałam sukienkę w stylu kimona, haftowaną w motyle – symbol gejszy i mężczyzny w Japonii. Każdy element stroju miał swą wymowę, łącznie z bluzeczką z szyfonu o japońskich szerokich rękawach. Ich długość określa stan cywilny kobiety noszącej kimono. Na głowie upięłam koczek i wplotłam znalezione gdzieś na drodze osty – wspomina pani Ewa, jak swym pomysłem zaskoczyła zarówno profesorów, jak i samego rektora.
Przełom dokonał się w niej, gdy zdecydowała się podjąć naukę na kursie w Akademii Wizażu i Stylizacji we Wrocławiu. – To niezwykła szkoła. Pomimo, że wcześniej już kończyłam szkołę kosmetyczną, niesamowicie dużo dała mi pod kątem wykorzystania trików wizażu, a jednocześnie dodała mi wiary we własne możliwości – przyznaje projektantka.
Skromna i nieśmiała raciborzanka, sprowokowana do remanentu we własnej szafie, w akademii nauczyła się patrzeć na siebie przez pryzmat swego stylu. – Rewolucja w szafie spowodowała rewolucję w myśleniu. Zdarzają się dni, kiedy zamieniam codzienny ubiór naznaczony plamkami i odciskami małych, często brudnych od czekolady rączek synów na stroje w moim przekonaniu niebanalne. Wtedy jestem zauważana. Pomyślałam więc, że jeśli ludziom podobają się, to dlaczego również im czegoś nie zaproponować? – wyznaje.
Kobieta jest związana z własną szafą emocjonalnie. – Często uważamy, że gdy zmieniamy swą fryzurę zmienia się również nasze życie – wyjawia kobiecy sposób myślenia Ewa Lenard. Tej kobiecości stara się też hołdować, łącząc w jedno modę ze sztuką.
Sama nigdy nie poprzestaje na tym co zdoła kupić, za każdym razem starając się wystylizować swe rzeczy, aby nabrały indywidualnego stylu. – To pewien etap mojej dojrzałości – żartuje.
Anielsko-angielska herbatka w Pięknografii
Talent i oryginalność Ewy Lenard zostały zauważone, gdy zaprojektowała sukienkę – rzeźbę do sesji zdjęciowej Michaliny Manios – finalistki jednej z edycji popularnego programu Top Model.
– Zdecydowałam: „Daję sobie pół roku i zrobię coś niezwykłego, a jeśli nie wyjdzie to zostaję „kurą domową” – zmotywowana swym postanowieniem napisała do fotografa, który zajmował się sesjami zdjęciowymi modelek.
Projekt przygotowała w miniformie. – Sukienka, która w trzech czwartych jest rzeźbą, „budowana” jest koronkami oraz innymi niestandardowymi materiałami i utrzymana w kolorach granatu, szafiru i bieli – opowiada o swym modowym dziele, który zachwycił twórców programu.
Znajomość ze stylistą, projektantem Łukaszem Waszkiewiczem zaowocowała pierwszym prawdziwym pokazem mody Ewy Lenard. To on wskazał jej Butik Pięknografia Fashion w starej zabrzańskiej kamienicy. Ona zaś zamarzyła o tym miejscu – pięknym, klimatycznym i doskonałym do pokazu.
– Skusiły mnie anielsko-sielskie klimaty, którym najbardziej odpowiadała delikatność w połączeniu z angielskim kwiatowym wzornictwem i stylistyką – opowiada pani Ewa o swym zabrzańskim fashion art show „An(g)ielska Herbatka”. Proste w kroju spódniczki i bluzki lady Margaret, Rose i Viollette, a w tle poncz i beziki oraz „duch” angielskiej pokojówki.
– Całość teatralno-tanecznego pokazu stanowiła kompilację utrzymaną w stylu lat 50. z odrobiną współczesności, wzbogaconą o estetykę życia lat 1890 – 1920 – podkreśla zamysł prezentacji projektantka.
Ewa Lenard, jak twierdzi, nie czuję się projektantem w standardowym znaczeniu tego słowa, ale kimś kto się bawi sztuką i modą. Ma mnóstwo pomysłów, ale to kosztowana droga do realizacji marzeń, choć po zabrzańskim pokazie dwóch fotografów wypożyczyło jej stroje do sesji zdjęciowej.
– Chciałabym urzeczywistnić kolejny pomysł, którym jest pokaz utrzymany w jesiennym klimacie Paryża. W moim życiu dzieje się wszystko bardzo spontanicznie, dlatego jeszcze nie wiem czy uda się go zrealizować. Nieodzowna będzie pomoc bliskich i przyjaciół, którzy dotychczas zawsze mnie wspierali – przyznaje.
W modzie szuka głębszych, artystycznych form, inspirowana np. pokazami w stylu karuzeli Luisa Vuittona, czy też takich ekscentrycznych rozwiązań w stylu Johna Galliano w pokazach Diora.
– Nie mogę przyrównywać się do wielkich projektantów, ale mam swój styl, sposób myślenia i pomysły. Staram się sięgać do początków mody, tej prawdziwej haute couture – dodaje.
Pani Ewa nie rezygnuje ze swych marzeń, jest jednak realistką i nie upiera się, że to co robi jest jedynym wyborem jej życiowej drogi. Równie dobrze czuje się wśród dzieci i młodzieży, z którą już wcześniej pracowała, prowadząc w czasie wakacji i ferii warsztaty w Klubie Osiedlowym Itaka. – Chciałabym realizować się, jednocześnie jednak zamieniając moje tworzenie w zawód, który pozwoli mi z tej pracy żyć. Nic nie jest jednak ważniejszego niż rodzina. Po okresie intensywnych przygotowań do pokazów, nadchodzi czas, kiedy chcę zwolnić, by poświęcić się bliskim. Pozwala mi to nabrać nowych sił do dalszych twórczych działań – mówi z przekonaniem pani Ewa.
Ewa Osiecka