Spowiadam się…
ks. Jan Szywalski przedstawia
„Przynajmniej raz w roku się spowiadać” – zaleca Kościół swoim wiernym osobnym przykazaniem kościelnym. Zanika poczucie grzechu, ludzie rzadziej i mniej się spowiadają niż kiedyś – fakty, które zna każdy duszpasterz.
Wszystkim znana jest postać Władysława Bartoszewskiego. Jest odznaczony orderami ze strony polskiej jak i niemieckiej. Jest jednym z wielce zasłużonych dla pojednania polsko-niemieckiego. Jeden z tych, dzięki którym dla Polaka Niemiec już nie jest wrogiem, a Niemiec nie boi się odezwać do Polaka. A był więźniem Auschwitz i miałby wszelkie powody, by Niemców nienawidzić i krzywd nie przebaczyć.
Władysław Bartoszewski wspomina, że gdy wyszedł z obozu Auschwitz, jako jeden z nielicznych żywych, odczuł najpierw ogromną ulgę i radość, ale potem duszę jego napełnił ogromy żal, gorycz i nienawiść: tyle lat straconych, tyle koszmarnych przeżyć: głodu, cierpień, upokorzeń! Tylu stracił przyjaciół, tylu widział koło siebie umierających wartościowych i bliskich mu osób! Jego uczucia skumulowały się w nienawiści do niemieckiego okupanta, który jego Ojczyznę przycisnął do ziemi, okazał swoją arogancką wyższość, ponumerował ludzi jak bydło, aby ich potem niemal przemysłową metodą wymordować!
Z tym bagażem uczuć poszedł do spowiedzi. Wylał w konfesjonale przed kapłanem swoją zawziętość, nienawiść i gorycz. Odczuwał ją nie tylko do byłych oprawców, ale również do Pana Boga. Spowiednik wysłuchał go i spokojnie mu rzekł: „Ty jednak ocalałeś i żyjesz; widocznie Pan Bóg ma wobec ciebie jeszcze jakieś specjalne zadanie. Staraj się je poznać i urzeczywistnić”.
Bartoszewski był zszokowany tymi słowami; przyjął je jako Boże wskazanie i jako drogowskaz na przyszłość. Świat zyskał jednego z wielkich działaczy pojednania i pokoju.
Istotą spowiedzi jest nawrócenie. Nie możemy wprawdzie zawracać czasu – co było i się stało, już się nie odstanie – możliwy jest jednak powrót do swych ideałów, do szlachetnych zasad, do pierwszej gorliwości. Zrzucam z siebie bagaż złych nawyków, niedobrych przyzwyczajeń, grzesznych więzów. Niekiedy jest to tylko kolejna daremna próba, matnia grzechów jest zbyt mocna, złe przyzwyczajenia stały się drugą naturą, ale jednak jest to kolejna próba, a nie rezygnacja z oczyszczenia.
Trzeba, abyśmy znali prawdę o sobie. Dlatego tak ważny jest szczery rachunek sumienia. Mamy tendencję do patrzenia na siebie przez różowe okulary. „Taki już jestem, cóż ja mogę za to? Taką już mam naturę”. Nie widzę, albo nie chcę widzieć i słyszeć, jakie zdanie mają inni o mnie i co szeptem za plecami o mnie opowiadają. Patrząc jakby z boku na siebie może przeczuwam, że są osoby, które na mnie narzekają i przeze mnie cierpią. „Prawda was wyzwoli” – mówi Pan Jezus. Szczerość wobec siebie, potem także w konfesjonale, jest niezbędnym warunkiem owocnej spowiedzi.
Same rozpoznanie zła jednak nie wystarcza. Cóż z tego, że wiem, iż jest źle, jeśli brak wysiłku ku zmianie na lepsze. Dlatego warunkiem odpuszczenia grzechów jest żal i postanowienie poprawy. „Chcę i mogę!” Owo słynne „I can!” Chcę być lepszy, ba, chcę być święty – to wysoka, ale osiągalna poprzeczka.
Sama spowiedź ma charakter sądu. Jest zasadą, że nikt nie jest sędzią we własnej sprawie, dlatego Pan Jezus dał władzę odpuszczania grzechów ludziom, apostołom i ich następcom. Kapłan ma rozstrzygnąć, czy zasługuję na uniewinnienie, bo wystarczający mam żal i szczerą wolę poprawy, albo nie zasługuję na rozgrzeszenie, czyli na uniewinnienie, bo brak elementarnych warunków ku temu: szczerego żalu i chęci odwrotu od zła.
Zarzucają Kościołowi katolickiemu, że to księża wymyślili spowiedź uszną. Pan Jezus rzeczywiście nie ustawiał konfesjonałów w wieczerniku. „Wyznawajcie sobie nawzajem grzechy” zaleca apostoł Jakub. Różne były formy spowiedzi w historii Kościoła. Najpierw spowiadano się publicznie wobec zgromadzenia, później takie wyznanie było tylko przy publicznie znanych wykroczeniach, aż spowiedź stała się coraz bardziej dyskretna i zabezpieczona tajemnicą. Dziś na Zachodzie jest tendencja do prowadzenia rozmowy duchowej przy stoliku vis a vis ze spowiednikiem w osobnym pomieszczeniu.
Jeszcze jedna uwaga: gdyby księża wymyślili spowiedź, zrobiliby dla siebie wyjątek. Tymczasem sami spowiadają się przed innym kapłanem. Znają konfesjonał zarówno z jednej i drugiej strony kratek. Nikt nie jest sędzią samego siebie, nawet papież.
Można żałować, że prawie nie istnieje dziś instytucja przewodnika duchowego, czyli stałego spowiednika, który prowadzi jak pasterz. Kto wie, jakie byłyby losy kapłana Karola Wojtyły i później papieża Jana Pawła II, gdyby nie ks. Kazimierz Figliewicz, który był najpierw w Wadowicach jego spowiednikiem, gdy był ministrantem, a potem w Krakowie, gdy był studentem i seminarzystą.
Spowiednicy zastępowali kiedyś modnych dziś terapeutów i psychologów. Kapłani mają tę przewagę nad nimi, że nie łudzą, że „nic się nie stało, że wszystko będzie dobrze”, ale mówią prawdę: „owszem stało się, popełniłeś zło, ale grzech ci będzie odpuszczony. Idź w pokoju i nie grzesz więcej!”
Zbliża się wielkanocna spowiedź i komunia święta.
W kościele farnym trwa stały dyżur w konfesjonale w godzinach 15.00 – 17.30.
Skrawki smutku
Po cichutku, pomalutku
Nanizałem skrawki smutku.
I przed ołtarz mego Pana
Zaniosłam na kolanach.
A On rozwarł swe ramiona,
tak jak wtedy kiedy konał.
By ogarnąć grzechu brzemię
Słodkim swoim Przebaczeniem.
I już teraz odnowiona,
Łaską Pana przepełniona
Rozsiewam Boże promyki,
Nucąc Maryjne kantyki.
Miłości stało się zadość
Więc w sercu już tylko radość
Ma wola z Bożą złączona.
W Komunii tak wypełniona.
(Bogumiła Lech-Pallach)