Remisu nikt się nie spodziewał, czyli trudna przeprawa raciborskiej Unii
PIŁKA NOŻNA – IV liga mężczyzn
Spotkanie KS Unia Racibórz z ostatnią w tabeli ligowej Spójnią Landek było dobrą okazją do tego, aby oficjalnie pożegnać Andrzeja Starzyńskiego, który kilka miesięcy temu zrzekł się funkcji sternika raciborskiego klubu. Eksprezes w podzięce za lata żmudnej pracy na rzecz Unii otrzymał piękny bukiet kwiatów, po czym zasiadł na trybunie przy Srebrnej z nadzieją na jeszcze jeden tego dnia prezent – zwycięstwo swojej ukochanej drużyny. Wydarzenia na boisku przybrały jednak zgoła odmienny charakter.
Plan unitów był dziecinnie prosty. Po zeszłotygodniowej porażce z GKS Katowice II raciborscy piłkarze czuli głód trzech ligowych punktów, a że przy Srebrnej mieli zmierzyć się z czwartoligowym Kopciuszkiem – Spójnią Landek, zwycięstwa byli więcej niż pewni. Jedyną zaś niewiadomą stała się liczba bramek, którą zaaplikują przyjezdnym. Rzeczywistość okazała się jednak mniej optymistyczna.
Nuda – to pierwsze słowo cisnące się na usta kibiców, zaraz po gwizdku kończącym nieprzyjemne dla oka spotkanie. Fakt, patrząc przed meczem na tabelę ligową i analizując pozycję obu drużyn, nawet bez IQ Einsteina można było zorientować się, że nie czeka nas żadne lokalne El Clasico, lecz walka dwóch przeciętnych drużyn o to, która aktualnie prezentuje wyższy poziom. Unia już pierwszymi akcjami chciała udowodnić, kto przez najbliższe 90 minut będzie rozdawać karty na murawie. Podopieczni Remienia nie spodziewali się jednak tak walecznie grającej defensywy gości. Już w drugiej minucie akcję na prawym skrzydle wykreował Jacek Selera, którego uderzenie z ostrego kąta okazało się w konsekwencji niecelne. To właśnie ten zawodnik był najjaśniejszym ogniwem gospodarzy. Reprezentował cechy, których z pewnością brakowało jego kolegom. Waleczność, odwaga, spryt, a przede wszystkim żywotność i szybkość Selery zestawione z zagubieniem i ospałością jego klubowych kolegów robiły różnicę. Sam jednak meczu nie wygra, a kompanii z boiska nie kwapili się do tego, aby choć trochę mu w tym pomóc. W pierwszym kwadransie na indywidualny zryw zdecydował się Kamil Knura, ale jego strzał pozostawił wiele do życzenia. Co znamienne, Unia broniła się przed akcjami oponentów w sposób najgłupszy z możliwych – faulami. Jak dowodzą pomeczowe statystyki, w pierwszych 20. minutach podopieczni Ryszarda Remienia zaatakowali rywala aż osiem razy. Głównym tego powodem były braki w dynamice i szybkości, w których to elementach prym wiedli goście. Związków przyczynowo-skutkowych w spotkaniu tym było co niemiara. Faule prowadziły do rzutów wolnych, które stały się w końcu największą bronią Spójni. Aż cztery z dziewięciu celnych strzałów przyjezdnych pochodziło właśnie ze stałych fragmentów gry, i wydawało się, że kwestią czasu jest zdobycie przez nich upragnionej bramki. Na przeszkodzie stał jednak niemal niezawodny tego dnia bramkarz Szymon Kubów, któremu należy współczuć gry z tak fatalnie spisującą się linią obrony. Wszyscy bez wyjątku defensorzy Unii powinni wrócić raczej do A klasy, aniżeli ośmieszać się na arenach czwartej ligi. Ktoś powie: To za mocne słowa! Bzdura, gdyby Unia grała z wiceliderem, czy nawet szóstym w tabeli zespołem, przepuszczenie przez obronę raciborskiego zespołu czternastu strzałów rywala byłoby w jakiejś mierze uzasadnione, lecz sytuacją nie do przyjęcia jest pozwolenie na wyprowadzenie podbramkowych akcji przez zespół zamykający tabelę ligową.
Wynik 1:1 bezapelacyjnie zakłamuje rzeczywistość. Osoby, które na własne oczy nie miały możliwości zobaczenia tego wątpliwej jakości widowiska, mogą pomyśleć, że gra była wyrównana, a wynik jest raczej sprawiedliwy, bo każdej z drużyn przyniósł jedno oczko. Nic z tych rzeczy. Pierwsza połowa należała do gości, którzy – to było nad wyraz dostrzegalne – mieli jakiś pomysł na grę. Koncepcję, co prawda w wielu wypadkach zawodną, lecz za bramkę na 1:0 należą im się gorące oklaski. Prostopadłe zagranie autorstwa Dominika Zielińskiego do Adriana Szwarca otarło się o ideał, a Szwarc nie tracąc zimnej krwi okazał się niezawodny, czym wyprowadził Spójnię na sensacyjne prowadzenie. Bramki Unii z kolei brakowało finezji, którą przy swoim trafieniu zaprezentował rywal. Piłka po rzucie wolnym egzekwowanym przez Marka Prusickiego znalazła adresata w postaci Dawida Zychmy, który zgrywając na głowę Pniewskiego, zapewnił sobie status asystenta przy golu.
Nie był to więc mecz z gatunku tych trzymających w napięciu, lecz karykatura przeciętnego czwartoligowego spotkania. Dostarczył oczywiście emocji, tyle, że tych negatywnych – złości. No i żalu, że wydało się te kilka złotych mając nadzieję na przyjemne spędzenie najbliższych dwóch godzin. Może gdyby do biletów dodawano leżaki, toby kibice choć na moment się zrelaksowali. Ryzykowny to jednak pomysł, bo przy nudzie bijącej z murawy, prędzej by posnęli.
Wojciech Kowalczyk
KS Unia Racibórz - KS Spójnia Landek 1:1
bramki: Mirosław Pniewski 44. - Adrian Szwarc 20.
KS Unia Racibórz: Szymon Kubów, Łukasz Ploch (78. Dawid Słysz), Marek Prusicki, Dawid Zychma, Mirosław Pniewski (57. Damian Gawryluk), Rafał Kotala, Artur Kurasz, Adrian Kamczyk (67. Wojciech Pytlik), Kamil Knura (46. Marcin Pawlisz), Jacek Selera, Roman Kowalczyk. Trener: Ryszard Remień
KS Spójnia Landek: Rafał Jacak, Wojciech Jodłowiec, Michał Siedlok, Maciej Genc, Dominik Hałat, Grzegorz Gomółka, Jakub Kubicki, Szymon Przybyłka, Adrian Szwarc (75. Damian Stawicki), Andrzej Górniak (55. Janusz Cyran), Dominik Zieliński. Trener: Jarosław Zadylak
Żółte kartki: Dawid Zychma (Unia), Adrian Szwarc, Damian Stawicki (obaj Spójnia)
Sędziowali: Wojciech Szczurek, Sebastian Przewoźnik, Adam Szczepański (wszyscy Bielsko-Biała)