To je neuvěřitelné!
Grupa „Raciborskie Wypady Rowerowe” eksploruje czeskie Morawy – weekend śladami morawskich ścieżek winiarskich
Wino ma niewiarygodną siłę przyciągania. Dojrzewa w słońcu na południowych zboczach wzgórz, doskonale smakuje zerwane z krzaka i nalane z ciemnego szkła. Nic dziwnego, że zagnało nas do miejsc, w których dojrzewa. Z jędrnego słodkiego owocu przemienia się w wytrawny płyn z nutą egzotycznych owoców w tle.
Jest nas jedenaścioro. Wyruszamy w chłodny piątkowy poranek z raciborskiego Rynku słysząc dobiegający z pobliskiego kościoła śpiew chóru gregoriańskiego. To dobry znak! Najpierw na czterech kółkach do Bohumina, stamtąd na szyny – by w Breclaviu nareszcie usiąść na rowery i ruszyć w drogę!
Breclav, miasto założone w XI wieku, jest malowniczo położone nad rzeką Dyją. Jednak prawdziwą perełką dla turystów jest zobaczenie kompleksu kulturowego Lednice – Valtice, które to miasta odwiedzamy na trasie. Pałac lednicki i zamek w Valticach to zabytki wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Warto!
Morawianie to Morawianie – nie chcą być utożsamiani z Czechami. I Morawy jako rejon także są wyjątkowe. Mają doskonale przygotowane trasy rowerowe biegnące wzdłuż winnic, mnóstwo słońca, ciekawie ukształtowany teren, wyborne chłodne wino serwowane na trasie prosto z piwnic, świetną bazę noclegową, smaczną i tanią kuchnię i miłych ludzi.
Organizację wyjazdu ułatwia fakt, że nie trzeba wcześniej rezerwować noclegów – śpisz w miejscu, które Cię urzeknie lub u osoby, która snuje najciekawsze opowieści o uprawie wina.
W ciągu 3 dni robimy ponad 115 km. Przeraża? Wierzę. Nas też przerażało – ale okazuje się, że można mieć 40+, miejski rower z jedynymi trzema przerzutkami i średnią kondycję fizyczną, by w pełni cieszyć się tą formą podróżowania. Podjazdów na trasie jest niewiele i są łaskawie krótkie, większość dróg jest utwardzona lub asfaltowa, prowadzą zacienionymi lasami lub brzegiem jeziora, a gościnne klimatyczne restauracje zapraszają do odpoczynku.
I nie tylko do niego: na Morawach kuchnia smakuje równie dobrze jak tamtejsze wino. Kto nie posmakował knedli i gulaszu – ten nie zna smaku Moraw! Kulinarnym obowiązkiem jest również zaliczenie domowo robionych lemoniad w różnych smakach – są lekkie i bardzo orzeźwiające.
W trakcie wypadu mieszkamy nad jeziorem i w winnicy. Tańczymy z Morawianami śpiewając ich ludowe pieśni, delektujemy się chłodną lemoniadą z zielonych ogórków, zaprzyjaźniamy z potężnym i majestatycznym orłem i pragniemy choć na chwilę zamieszkać w bajkowym zamku. Nie jedźcie tam. Morawy powinny ostrzegać przed uzależnieniem. My już dziś planujemy kolejną wyprawę w znane lecz nie do końca poznane.
(eFKa)