Casus Maliszewskiej, czyli na ile wynik testu powinien decydować o naszym życiu?
W niedzielę cieszyliśmy się z brązowego medalu Dawida Kubackiego, ale jeszcze dzień wcześniej pół kraju rozpaczało nad pechem Natalii Maliszewskiej, którą z udziału w koronnej dla niej konkurencji wyeliminował pozytywny test na koronawirusa. Przy tej okazji po raz kolejny pojawiło się pytanie: czy testy RT-PCR nie są aby zbyt czułe?
To pytanie zadaje sobie chyba każdy, kto musiał dłużej posiedzieć w izolacji, bo kolejny test, który, wydawałoby się, powinien wyjść negatywny, jakimś cudem wyszedł pozytywny. I to mimo dobrego już samopoczucia oraz długiego czasu, jaki minął od zakażenia. Obecnie coraz częściej słychać opinie wśród części medyków, że testy molekularne są zbyt dokładne. Na czym ma polegać ta zbytnia dokładność? Podobno pobrana z wymazu próbka jest tak dokładnie „obrabiana”, że po takim przetrząśnięciu materiału próbnego, zawsze coś się w nim znajdzie – tak w każdym razie mniej więcej obrazowo tłumaczył mi to jeden z lekarzy.
Postanowiłem sprawdzić w sieci internetowej, co to znaczy, że testy owe są zbyt dokładne, mając w dodatku z tyłu głowy informację przeczytaną w jednym z tygodników opinii, jakoby amerykańska wersja Sanepidu – CDC – wycofała testy RT-PCR, jako te, które rzekomo nie rozróżniają wirusa SARS od wirusa grypy. Po szybkiej weryfikacji okazało się, że ta ostatnia informacja wygląda na nieprawdziwą. Tzn. CDC wycofała, ale tylko jeden z testów, na którego podobno spadło zapotrzebowanie, a nie wszystkie testy RT-PCR.
Wróćmy do tego testowania materiału z wymazu. Już jakiś czas temu na celowniku ekspertów znalazła się tzw. czułość analityczna testów PCR. „Im bowiem więcej razy próbka będzie ogrzewana i oziębiana, co wywoła reakcję łańcuchową polimerazy, z tym mniejszej ilości molekuł RNA wirusa uda się uzyskać materiał genetyczny. Jeśli tych cykli jest zbyt wiele, tym większa szansa, że wykryje się śladowe ilości SARS-CoV-2 w organizmie. No i nie wiadomo, czy dana osoba zaraża, czy nie. Ale im więcej wirusa było w próbce, tym mniej cykli PCR trzeba wykonać. A im więcej wirusa w wymazie, tym większa szansa, że to wirus aktywny. Dlatego tak ważne jest to, ile cykli się wykonuje w standardzie. W Stanach Zjednoczonych jest to np. 37 – 40, co wielu epidemiologów uważa za zbyt wysoką liczbę. „The New York Times” podaje przykład testów z Massachusetts, Nowego Jorku i Nevady, gdzie na wynikach podano, ile wykonano cykli PCR. Okazało się, że aż 90 proc. badanych miało w organizmie śladowe ilości wirusa i najprawdopodobniej nie zarażało” – donosiły media w sierpniu 2020 r.
Generalnie chodzi w tym wszystkim o to, że testy RT-PCR skutecznie wychwytują, czy ktoś jest nosicielem koronawirusa, ale nie rozróżniają, czy ktoś ma wirusa aktywnego, zarażającego, czy nieaktywnego, czyli takiego, który już nie zaraża. Bo też nie taka rola tych testów. One mają potwierdzić lub wykluczyć zakażenie, a nie stwierdzić, czy ów zakażony jest bezpieczny, czy nie. Inny słowy nadają się, by sprawdzić kogoś z objawami czy jest zakażony, a niekoniecznie nadają się do tego, by sprawdzić, czy ten ktoś nadal jest dla otoczenia zagrożeniem. Tymczasem w wielu przypadkach testy RT-PCR traktowane są niemal dogmatycznie, np. na różnego rodzaju zawodach sportowych, imprezach, ośrodkach, zakładach pracy itp. Na zasadzie: jesteś plusowy, jesteś niebezpieczny dla otoczenia. Co, jak dziś już wiedzą naukowcy, nie w każdym przypadku jest prawdą. Zresztą Natalia Maliszewska, po tym jak uwalono jej start w koronnej dla niej konkurencji, niespełna dzień później... otrzymała zielone światło do startu w pozostałych konkurencjach – tych, w których już tak mocna nie jest. Czyli dosłownie z dnia na dzień przestała być „niebezpieczna”. Ciekawe, nieprawdaż?
Artur Marcisz