A jednak truje
Sprawę Wytwórni Mas Bitumicznych w Syryni szeroko opisywaliśmy w kwietniu minionego roku. Przypomnijmy, mieszkańcy Syryni twierdzą, że zakład jest przestarzały, zanieczyszcza środowisko i truje. Z interwencją zwracali się do Urzędu Gminy. Tu jednak ciągle słyszeli, że ochrona środowiska leży w gestii starosty i Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska. A te instytucje zastrzeżeń do działalności zakładu nie miały. Po naszej interwencji wójt gminy zlecił jednak przeprowadzenie niezależnych badań, które wykonał Główny Instytut Górnictwa. Badania gleby wykazały zawartość ciężkich węglowodorów, niebezpiecznych dla zdrowia. Specjaliści z GIG-u jako źródło wskazali wytwórnię… i sprawa przycichła. Wójt mimo obietnicy, kolejnych badań nie zlecił, bo jak tłumaczył, nie chciał dublować działań starosty. A ten miał zlecić Wytwórni Mas Bitumicznych wykonanie przeglądu ekologicznego. Sprawa odwlekła się w czasie, gdyż od decyzji starosty odwołali się mieszkańcy. Chcieli, by przegląd został wykonany w promieniu 500 metrów od zakładu, starosta zaś zdecydował o dwukrotnie krótszym promieniu. Wskutek odwołania decyzja o przeglądzie ekologicznym została zawieszona w czasie.
Jednorazowy wyskok?
Mieszkańcy nie zamierzali się jednak poddawać. W listopadzie minionego roku, po kolejnych ich interwencjach Śląski Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska przeprowadził na terenie wytwórni kolejną kontrolę. Tym razem, w przeciwieństwie do poprzednich badań kontrolnych wykazała ona przekroczenia dopuszczalnych wartości tlenku węgla, tlenku siarki i węglowodorów alifatycznych. Właściciel zakładu Rejonowe Przedsiębiorstwo Robót Drogowych z Rybnika twierdzi, że to jednorazowy wyskok, będący skutkiem złej jakości oleju opałowego, użytego do produkcji asfaltu. – To bzdura i głupie tłumaczenie. Trują nas w ten sam sposób od wielu, wielu lat. Dziwne tylko, że dopiero teraz po tak zdecydowanych naszych interwencjach kontrola wykazała przekroczenia. Tu ludzie ciągle chorują na różne choroby układu oddechowego. Przecież znikąd się to nie bierze – uważają mieszkańcy.
Terminy nieznane
Przekroczenia okazały się na tyle znaczne, że WIOŚ postanowił wszcząć procedurę administracyjną w celu nałożenia na zakład kary finansowej oraz wstrzymania pracy instalacji, produkującej masę bitumiczną. Na razie nie wiadomo kiedy zapadną decyzje. –Termin rozprawy administracyjnej, poprzedzającej wydanie decyzji wstrzymującej działanie instalacji, ze względu na okres świąteczno–noworoczny, nie został jeszcze ustalony. Na obecnym etapie postępowania nie sposób też określić dokładne terminy dalszych działań WIOŚ w sprawie wytwórni – wyjaśnia Anna Wrześniak, śląski wojewódzki inspektor ochrony środowiska.
Co z tą karą?
Od decyzji WIOŚ właściciel zakładu będzie mógł się odwołać. Do momentu aż zapadną decyzje jednak będzie to czynił bez wcześniejszego wykonania pomiarów świadczących, że ustało przekroczenie dopuszczalnych norm i każda godzina pracy instalacji będzie obciążona kwotą kary wynoszącą 2,78 zł – wyjaśniają w WIOŚ.
Póki co na razie zakład nie produkuje ze względu na zimową przerwę. Jeśli mrozy popuszczą, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by produkcję wznowić. – Przecież to skandal. Jak policja mi stwierdzi, że mam auto niesprawne to od razu zabierają dowód rejestracyjny. A tu zakład dalej bezkarnie będzie mógł nas truć – nie kryje wzburzenia Michał Gęsty, jeden z mieszkańców protestujących przeciw wytwórni.
Urzędnicy są zaskoczeni
W Urzędzie Gminy na całą sprawę reagują zaskoczeniem. Maria Fibic, zastępca wójta, od dziennikarza dowiaduje się o tym, że zakład przekracza jednak dopuszczalne normy. – Nikt z WIOŚ-u nie informował nas o kolejnych kontrolach w zakładzie, a tym bardziej nie informował o wynikach takiej kontroli i przedsięwziętych krokach – nie kryje zaskoczenia Maria Fibic. Zapowiedziała jednocześnie, że gmina w najbliższym czasie zorganizuje spotkanie z mieszkańcami i właścicielami zakładu. Chce także zaprosić na nie Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska.
Nie spoczną póki asfaltownia nie zniknie
Mieszkańcy na spotkanie na pewno przyjdą, chociaż uważają, że to pozorowane działanie. Do gminnych urzędników mają sporo pretensji. – Gdyby wójt chciał nam rzeczywiście pomóc, to by nam pomógł. Ale lepiej powiedzieć, że nic nie można zrobić. To my musimy za gminę wykonywać całą robotę, a przecież to gospodarz gminy powinien dbać o to by, żaden zakład nie truł jej mieszkańców – nie kryje goryczy Michał Gęsty. Dodaje, że razem z innymi mieszkańcami nie spocznie w walce z wytwórnią, aż ta nie zostanie przeniesiona w inne miejsce. – Niech trują tam, gdzie nie ma ludzi – kończy Gęsty. Artur Marcisz