Kto weźmie przykład z pani Joanny?
Pani Joanna sprząta pobliski przystanek od około 25 lat. Robi to z własnej woli i za darmo. Nie ogląda się na nikogo. Po prostu nie może patrzeć jak wiata przystankowa tonie w śmieciach i w kurzu. – Niejedną miotłę już tutaj zdarłam – śmieje się mieszkanka Gogołowej wskazując na przystanek, który przylega do jej działki.
Nie jest tu bezpiecznie
Bardzo często zamiata tutaj papiery, zbiera opakowania po chipsach, puszki i butelki. Wszystkie te śmieci wrzuca następnie do swojego, prywatnego kubła. – Nie ma tego gdzie dać. Jeszcze jak paliłam kiedyś w piecu, w pobliskiej remizie, to wrzucałam te śmieci do pojemników, tam gdzie popiół, no ale teraz jest inna sytuacja– mówi Joanna Liśnikowska. Przystanek przy jej domu powstał na początku lat 80. Wcześniej stał kilkanaście metrów dalej. – Byłam przeciwna jego przeniesieniu, bo uważam, że obecne miejsce nie jest bezpieczne. Był tutaj nawet jeden poważny wypadek samochodowy – wspomina pani Joanna.
Tony kurzu po zimie
Odkąd budka PKS-u stanęła przed jej domem, od tej chwili ją sprząta. Nie ma też innego wyjścia, bo ani gmina, ani Zarząd Dróg Powiatowych, do tego się nie kwapią. – Nasze gminne służby przyjadą tylko opróżnić kosz, ale już to, co leży obok, to ich nie interesuje. Nikt też z powiatu nie pojawi się pozamiatać na przykład po zimie – dodaje mieszkanka Gogołowej. Raz zdarzyło się tak, że pozamiatała kurz na kupki i zadzwoniła do ZDP. O dziwo, przyjechali. Najczęściej jednak sama taszczy całe kubły piachu, wozi na taczkach. – A nie mam już zdrowia, brakuje mi sił – mówi o sobie pani Joanna. Wiele razy zwracała się do dzieci i nauczycieli w sprawie czystości na przystanku. Niestety, mimo upomnień, uczniowie dalej śmiecą nie przejmując się tym, że ktoś po nich te papiery musi podnieść.
Rodzina społeczników
Joanna Liśnikowska przez 12 lat była w Gogołowej sołtyską. Ludzie wybrali ją w 1981 roku. Było to na zebraniu wiejskim w pobliskiej remizie OSP. Proponowano wówczas kolejne kandydatury na sołtysa, ale nikt nie chciał się zgodzić. – Mnie nie było na tym spotkaniu, w pewnej chwili ktoś przybiegł z zebrania do mnie, do domu i powiedział, że mam szybko iść, bo wybierają sołtysa. Zaproponowali mi tę funkcję z zaskoczenia, zgodziłam się – wspomina pani Joanna. Miała wtedy 33 lata. Po kilkunastu latach sama przekazała pałeczkę szwagrowi, Ernestowi Liśnikowskiemu. – Zmarła mu żona, był w rozpaczy. Powiedziałam, żeby zajął się pracą społeczną, to mu pomoże przetrwać ciężki czas i tak też się stało – dodaje mieszkanka Gogołowej. Ernest Liśnikowski był sołtysem 17 lat. Zmarł w październiku ubiegłego roku. Pod koniec stycznia nowym sołtysem została jego córka – Wioleta Liśnikowska.
Iza Salamon