Pszowiki ramię w ramię z Krzyżakami
Jest 15 lipiec Anno Domini 1410. Na polach pomiędzy Stębarkiem, Grunwaldem i Łodwigowem nastąpi starcie, które przechyli szalę zwycięstwa w wielkiej wojnie Polski i Litwy z Zakonem Szpitala Najświętszej Maryi Panny, zwanym potocznie Krzyżakami. W każdej armii są wojska własne, sojusznicy i zastępy najemników. Po stronie krzyżackiej stanęli m.in. Ślązacy. Na początku XV wieku Śląsk znajdował się pod wpływami czeskimi, a król Czech Wacław IV Luksemburski poparł Krzyżaków. – W odtwórstwie historycznym chodzi o to, by jak najbardziej zbliżyć się do oryginału. Tym samym, jak nasi śląscy przodkowie, zasililiśmy oddziały krzyżackie. Wspólnie z ludźmi z Wodzisławia, Gaszowic, Czerwionki, Opola, Częstochowy i wielu innych z południowych terenów kraju stanęliśmy w szeregach Chorągwi Zachodniopomorskiej Księcia Kazimierza – wyjaśnia Przemysław Porwoł, podskarbi w Konfraterni Rycerskiej Sua Sponte z Pszowa. Chorągiew tworzyli też ludzie z innych rejonów Polski, przede wszystkim ze Szczecina, Warszawy, Czaplinka, a także grupa odtwórców z Białorusi.
Lodówka w ziemi
Bitwa odbyła się w sobotę 17 lipca. Od tego dnia pola grunwaldzkie cofnęły się o sześć wieków. Można było zobaczyć przekrój całego społeczeństwa epoki średniowiecza – rycerzy w zbrojach, lżej ubranych wartowników. Byli zamożni mieszkańcy ówczesnej Europy w kolorowych modnych strojach z wieloma ozdobami. Byli mieszczanie przechadzający się po kramach, na których rzemieślnicy wystawiali swoje wyroby i prezentowali umiejętności. Można było nauczyć się czerpać papier, robić naczynia dawnymi metodami, przyjrzeć się pracy kowala, dotknąć miecz, zbroję, przymierzyć stroje z epoki itd.
Karetka na sygnale to normalka
Wśród straganów pełno było żebraków, nierzadko kalekich czy trędowatych, którzy prosili o pieniądze i jedzenie, a także duchownych, u których można było zakupić odpust czy relikwie świętych. Tak płynęło życie poza obozem. W obozowiskach przygotowywano posiłki według średniowiecznych receptur, szyto ubrania i naprawiano sprzęt bojowy. Najważniejsze jednak były treningi, przygotowujące do starcia z wrogiem. – W szrankach można było obserwować potyczki rycerzy walczących różnoraką bronią, walki konnych na kopie oraz bardzo brutalne i niebezpieczne walki 5 na 5, podczas których karetka cały czas jeździła na sygnale. Były wybite zęby, kontuzjowane ręce – mówi podskarbi.
Czas na bitwę
Kulminacja nadeszła w sobotę. Celowo inscenizacja odbyła się dwa dni po rocznicy, aby mogło ją zobaczyć jak najwięcej ludzi. Zjechało się ich około 150 tysięcy. – Zbroić zaczęliśmy się w południe, aby godzinę później wyruszyć na pole bitwy. Przed wyjściem nasze białogłowy zawiesiły u naszych pasów białe chusty i zaśpiewały pieśń, która miała dodać nam odwagi. Przed samym wyjściem nasz duszpasterz udzielił nam błogosławieństwa, teraz byliśmy gotowi do boju – wspomina podskarbi Przemysław. Chorągiew liczyła 55 zbrojnych, ale w bitwie stanęło 50. Pięciu nie mogło wziąć udziału w inscenizacji z powodu kontuzji odniesionych w turniejach. Wśród poszkodowanych był m.in. rycerz przygotowujący pszowików do walki. Doznał urazu kręgosłupa i musiał chodzić w kołnierzu usztywniającym.
Na zbroi upiekli jajko
Jak wówczas, tak i teraz część wojsk polskich stacjonowała w lesie, natomiast Krzyżacy oczekiwali na starcie w pełnym słońcu. – Każdy z nas miał na sobie kilkadziesiąt kilo blachy. Pod nią gruby pikowany kaftan, a na głowie hełm, który w wielkim stopniu ogranicza oddychanie. Naszym największym wrogiem nie były wojska polsko– litewskie, ale słońce! Na pierwsze starcie czekaliśmy ponad godzinę. Temperatura w cieniu dochodziła do 35 stopni. Nasze szeregi pomniejszyły się o 9 osób, które straciły przytomność. Gdyby nie pomoc naszych białogłowych, które cały czas dawały nam wodę do picia, do bitwy nie miał by kto stanąć. Jedna z ekip zabrała na pole bitwy termometr – w słońcu pokazał 56 stopni, a chorągiew śląska upiekła na zbroi jajko – relacjonuje Przemysław Porwoł.
W czasie inscenizacji pszowianie uczestniczyli w trzech starciach. Dwa były reżyserowane na potrzeby telewizji. Za to ostatnia potyczka była na ostro, do ostatniego poległego. Podskarbi mówi, że mimo iż całą bitwę wygrały oddziały Jagiełły, gryfy wróciły do obozu z tarczami.
Burza i kompromitacja
Inscenizacja okazała się sukcesem. Natomiast organizacja powrotu widzów totalnym niewypałem. Dziesiątki tysięcy ludzi tkwiło w korkach po kilkanaście godzin. Pszowskich rycerzy najgorsze ominęło. Korki tworzyły się w sobotę. Wtedy pszowiki ucztowały. Rycerzy dopadło inne nieszczęście. W niedzielny ranek przez pola grunwaldzkie przetoczyła się burza. Przemoczyła płótno namiotu. Nie to jednak było najgorsze. Gromadzący się od tygodnia kurz zamienił się w głębokie błoto. Grzęźli w nim ludzie, zapadały się samochody. Trzeba było rozkładać siano i deski, by koła złapały przyczepność. Dopiero wtedy można było wyjechać.
Tomasz Raudner