Walki wojowników sumo – czyli piątka dzieci w komplecie
DZIEŃ OJCA – Ma piątkę dzieci, z których najmłodsze urodziło się trzy tygodnie temu. Andrzej Lalak z Gorzyczek, choć sam był jedynakiem, nie wyobraża sobie życia bez swojej gromadki. Ten materiał dedykujemy wszystkim ojcom, których święto przypada 23 czerwca.
Zawsze chciał mieć dwójkę dzieci. Na pewno nie jedynaka. Może dlatego, że sam nim był. – Niby było fajnie, bo wszystko było tylko dla mnie, ale brakowało mi rodzeństwa, bo nie miałem nawet do kogo buzi otworzyć – mówi 39-letni Andrzej Lalak.
Kiedy urodził mu się pierwszy syn Arek, tata od razu zabrał się za pomaganie żonie. Przewijał niemowlę, kąpał, nosił na rękach. – Z początku trochę się bałem, bo to przecież taka kruszynka. Najbardziej bałem się, że namydlony w kąpieli malec ześlizgnie mi się z rąk, albo że za mocno go będę trzymał. Ale szybko przywykłem do nowych obowiązków – wspomina. Zwłaszcza, że miał teoretyczną podbudowę, bo razem z żoną chodził do szkoły rodzenia. Jak wspomina, początkowo czuł się nieswojo, bo był tam jedynym facetem. Ale te zajęcia sporo go nauczyły jeśli chodzi o pielęgnację niemowlęcia. Podczas porodu pierwszego dziecka nie był przy żonie, a to tylko dlatego, że wtedy za poród rodzinny trzeba było płacić. I to niemało, bo ówczesny milion zł, za który można było wtedy kupić łóżeczko dla dziecka. Dlatego wspólnie z żoną zdecydowali, że ze „wspólnego” porodu zrezygnują. Kiedy syn się urodził, dumny tata od razu zjawił się w szpitalu. – Dziecko było zdrowe, duże, bo ważyło ponad 4 kilo (zresztą jak prawie cała piątka potomków pana Andrzeja – przyp. red.), no i był syn – śmieje się mężczyzna.
Nieprzytomny tatuś
Dumny jak paw był też świeżo upieczony dziadek – ojciec pana Andrzeja, który na wiadomość o narodzinach wnuka, tak klepnął swojego syna w plecy, że ten aż zgiął się wpół. To po to, żeby tatuś na całe życie zapamiętał narodziny pierwszego syna. Potem pan Andrzej tradycyjnie poczęstował czymś mocniejszym sąsiadów i znajomych, a kiedy był sam, tak że nikt go nie widział, popłakał się ze szczęścia.
Z kolejnymi dziećmi już było łatwiej. Pan Andrzej doskonale wiedział już jak się nimi zająć. Choć zawsze nowe narodziny wywracały życie państwa Lalaków o 180 stopni. Bo i każde dziecko było przecież inne. 9-letnia dziś córka Martyna, przez trzy pierwsze miesiące życia miała takie kolki, że non stop płakała. Dniami i nocami trzeba było nosić ją na rękach. – To był koszmar – wspomina Andrzej. – W pracy chodziłem jak nieprzytomny. Gdzie bym usiadł, tam bym spał.
Zakupy na tony
Kiedy dwójka pierwszych dzieci trochę podrosła i Andrzej odwykł od pieluch, kąpania i przewijania niemowląt, urodził się drugi syn Maks. Państwo Lalakowie mieszkali już wtedy w domku jednorodzinnym na wsi, do którego przenieśli się z jastrzębskich bloków. Śmieją się, że to wiejskie powietrze im służy, bo po trzyletnim dziś Maksie „posypały się” kolejne dzieci: Kacper, który skończył już półtora roku i urodzony na początku czerwca tego roku Krzyś.
Pracy i obowiązków jest dużo, ale pan Andrzej nie zamienił by się z nikim swoją sytuacją. – Po to się człowiek rodzi, żeby mieć rodzinę. A bez dzieci jej sobie nie wyobrażam – mówi. – Piątka dzieci to kolosalne wyzwanie, ale i ogromna radość.
A co z kolegami w pracy, nie patrzyli dziwnie, kiedy urodziło się panu piąte dziecko? – pytamy Andrzeja. – Nie, tylko pytali czy mówię serio – śmieje się mężczyzna. – I dodawali, żebym przystopował, bo za chwilę będę musiał kupić autobus.
Jeśli już mowa o tak przyziemnych rzeczach jak auto, to żeby cała rodzinka mogła podróżować w komplecie, Andrzej kupił samochód, przystosowany do przewozu siedmiu osób. Gdy chodzi zaś o zakupy – państwo Lalakowie tonami kupują soki, wodę, owoce, jogurty, mleko i płatki kukurydziane, które dzieci uwielbiają.
Kocham je nad życie
Patrząc na podwórko pełne roześmianych dzieci, gołym okiem widać, że niczego im nie brakuje. Ani rodzicielskiej miłości, ani zabawek. Jeden z malców gna na rowerze, inny wsypuje piasek do napełnianego właśnie wodą, przenośnego basenu.
Ale nakarmić, ubrać i zapewnić godny byt tak dużej rodzinie wcale nie jest łatwo. Dlatego Andrzej, pracujący jako spawacz-monter w elektrociepłowni przy jastrzębskiej kopalni „Zofiówka”, już rozgląda się za dodatkową pracą. Bo przecież z jednej pensji trudno byłoby wyżyć. – Ale nigdy, przenigdy nie zamieniłbym się z żadnym innym facetem – wzrusza się Andrzej. – Owszem, czasem brakuje już cierpliwości, na przykład kiedy dwójka najmłodszych synów w walce o zabawkę zaczyna wykonywać taniec wojowników sumo. Ale każde dziecko kocham nad życie i nie wyobrażam już sobie bez nich życia.
Przysłuchująca się naszej rozmowie żona Andrzeja – Elżbieta, nie kryje łez wzruszenia. – Jestem dumna z męża – mówi. – I cieszę się, że dzieci mają przykład tak dobrego ojca.
Anna Burda-Szostek