Nikt mi nie powie, że marihuany nie ma na prywatkach czy w dyskotekach
WODZISŁAW – O marihuanie i walce z narkomanią, planowanych zmianach w urzędzie miasta i wytrzymałości miejskiego budżetu rozmawialiśmy z Mieczysławem Kiecą, prezydentem Wodzisławia
Rafał Jabłoński: Od lat w Wodzisławiu podczas koncertów słyszymy od wykonawców apele o zalegalizowanie marihuany. Dzieje się tak głównie podczas występów zespołów muzyki reggae. Ponownie było to widoczne podczas festiwalu „Najcieplejsze miejsce na Ziemi”. Czasem mam wrażenie, że nigdzie indziej tak głośno jak w Wodzisławiu te hasła nie są artykułowane. Co na to prezydent Wodzisławia? Jest pan za legalizacją marihuany?
Mieczysław Kieca: Moje zdanie nie ma tutaj żadnego znaczenia. Najważniejsze jest przestrzeganie prawa i to staramy się robić jak najlepiej. Przed festiwalem odbyło się kilka spotkań z przedstawicielami ochrony i policji. Ich celem było także ustalenie działań antynarkotykowych w czasie imprezy. Zwracamy uwagę wykonawcom i prosimy o nieapelowanie o legalizację marihuany. Poza tym nieustannie prowadzimy działania mające na celu walkę z narkomanią i alkoholizmem. Nie ograniczamy się jedynie do pogadanek dla dzieci i młodzieży. Nie udajemy, że tego problemu nie ma. Niestety życie pokazuje nam, że narkotyki i alkohol są obecne. Sytuacji nie zmieni rezygnacja z festiwalu reggae. Ludzie sięgają po marihuanę przy wielu innych okazjach. Nikt mi nie powie, że nie ma jej na prywatkach czy w dyskotekach. Część ludzi uważa, że alkohol czy narkotyki rozwiążą jego problemy. Uznają, że bez używek zabawa jest niemożliwa. To smutne. Trzeba jednak zauważyć, że w środowisku miłośników reggae są liczni przeciwnicy używek. Ciągłe przywoływanie marihuany w związku z muzyką reggae to pogłębianie stereotypów.
– W kontekście festiwalu reggae zastanawia się pan czasem nad rachunkiem zysków i strat? Z jednej strony mamy świetną imprezę, na której bawią się tysiące ludzi, z drugiej mieszkańców protestujących przeciwko zakłócaniu ciszy w centrum miasta i policyjne statystyki informujące co roku o zatrzymanych z narkotykami w kieszeni.
– Festiwal broni się sam. Przyjeżdżają tutaj ludzie z całego kraju. Jest także bardzo wielu wodzisławian. Przychodzą całymi rodzinami bez względu na wiek. Stojąc na scenie widziałem rodziny z dziećmi, które przyszły posłuchać dobrej muzyki. Festiwal jest imprezą dla wszystkich. Cieszę się, bo patrząc na rosnącą frekwencję, można powiedzieć, że wiele osób się do festiwalu co roku przekonuje.
– Jest także imprezą najskuteczniej promowaną w mieście. Nawet Dni Wodzisławia przy festiwalu reggae wypadają blado pod tym względem.
– Od dawna uważam, że lepiej promuje się imprezy tematyczne. Są w Polsce miasta, które poszły w tym kierunku i na tym skorzystały. Nie oznacza to, że nie można wypromować takich przedsięwzięć jak Dni Wodzisławia. Od kilku lat organizacją tej imprezy zajmuje się Wodzisławskie Centrum Kultury i są efekty. Oprócz plakatów pojawiają się spoty reklamowe czy filmiki promocyjne. W przypadku festiwalu reggae bardzo dobrze układa się współpraca pomysłodawcy – Rafała Karwota z grupy Tabu z pracownikami urzędu miasta.
– Pozostając przy urzędnikach. Szykuje się kolejny audyt, który ma dać odpowiedź na temat ich pracy. Reorganizacja urzędu miasta trwa więc już szósty rok. Pierwsze kroki podjął pan natychmiast po rozpoczęciu swojej prezydentury.
– Do tej pory opieraliśmy się na własnych doświadczeniach. Nigdy nie korzystaliśmy z firmy zewnętrznej. Poza tym wraz z upływem czasu zmieniają się obowiązki jakie pracownicy urzędu mają do wykonania. Pojawiają się nowe zadania. Konieczne jest więc przyjrzenie się temu dokładnie, obiektywnie z zewnątrz. Nie mogę przecież opierać się jedynie na własnej ocenie, która może być nietrafiona. Uważam, że przyszedł czas, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy liczba urzędników i przypisanych im zadań jest optymalna. Może się bowiem okazać, że w niektórych działach część zadań jest nierealizowana lub wykonywana niedostatecznie. Z drugiej strony możemy mieć sytuację, gdy okaże się, że w innym miejscu urzędu ludzie są przeciążeni pracą. Poza tym konieczne jest opracowanie ścieżki awansu. Pracownicy mają różne ambicje. Muszą wiedzieć jaka przyszłość czeka ich na zajmowanym stanowisku, czy w przyszłości powinni się przekwalifikować i zająć się w urzędzie innymi zadaniami, bo właśnie tam są bardziej potrzebni.
– Nie spodziewa się pan chyba, że audyt wykaże konieczność zatrudnienia nowych pracowników. Chyba są jakieś wolne moce przerobowe, skoro wraz z przejęciem przez urząd miasta straży miejskiej z dnia na dzień okazało się, że jest 7 wolnych etatów do zagospodarowania.
– Wszystko może się zdarzyć. Mówi się, że administracja jest przerośnięta, ale nikt nie mówi, że czekają nas nowe zadania do wykonania. Wraz z wejściem w życie tzw. ustawy śmieciowej zacznie obowiązywać opłata za wywóz śmieci, która będzie de facto kolejnym podatkiem. Ktoś musi się zająć jego rozliczaniem, ściąganiem i kontrolowaniem wpływów. Oczywiście dobrze by było gdybyśmy byli w stanie wykonać te zadania bez zwiększania zatrudnienia. Tego się nie dowiemy bez konkretnych danych, które da nam audyt. Jeśli przyjdzie do mnie naczelnik i powie, że w związku z nową ustawą potrzebuje dodatkowych pięciu pracowników, to muszę wiedzieć, czy jest to konieczne. Czy zaspokoję potrzeby wydziału przesuwając do innej pracy dotychczasowych pracowników, czy muszę zatrudniać nowe osoby.
– Ile miasto zapłaci za audyt?
– Wstępnie rozeznaliśmy sytuację na rynku i już wiemy, że kwota nie przekroczy 14 tys. euro, czyli około 60 tys. zł. Mimo iż przetarg nie jest w tej sytuacji wymagany, przeprowadzimy pełne badanie firmy. Cena nie będzie jedynym kryterium – to tylko 60%. Kolejne 30% to kwalifikacje kadry wykonującej audyt. Chcemy wiedzieć z imienia i nazwiska jakim przygotowaniem dysponują konkretne osoby. Jakie mają doświadczenie. Ostatnie 10% to referencje jakimi firma dysponuje. Audyt to zbyt poważna sprawa, dlatego musimy wybrać firmę najbardziej odpowiednią. Tutaj chodzi o pieniądze kilkudziesięciu tysięcy podatników, którzy oczekują od nas wydajnej pracy.
– A może audyt w szkołach?
– Tam sprawa jest zdecydowanie prostsza. Nauczyciel jest przyporządkowany do liczby godzin i jakiekolwiek ruchy dotyczące kadry pracowniczej można wykonać bez konieczności sporządzania audytu. Liczba nauczycieli jest ściśle powiązana z liczbą uczniów w danej szkole. Tu sytuacja zmienia się co roku i dlatego też stan zatrudnienia w szkołach jest weryfikowany każdej wiosny. Dotyczy to również pracowników obsługi i administracji. Dokonaliśmy standaryzacji stanowisk i będziemy te działania kontynuować zależnie od sytuacji demograficznej w naszych placówkach. Jeśli natomiast okaże się, że audyt w urzędzie miasta okazał się cenny, będę zalecał jego przeprowadzenie w jednostkach podległych miastu.
– Jak długo budżet miasta wytrzyma obciążenia związane z wydatkami na oświatę? Jak tak dalej pójdzie Wodzisław będzie na nią wydawał połowę swojego budżetu.
– Zdania na ten temat nie zmieniłem. Swoje argumenty przedstawiłem ponad rok temu, przygotowując reformę sieci szkół.
– Wygląda na to, że umywa pan ręce. Kiedy radni zdecydowali, że likwidacji szkół nie będzie, oświadczył pan, że już nie zaproponuje likwidacji szkół. Teraz mówi pan, że nie ma nic do dodania w tej sprawie. Przecież to pan odpowiada za miasto.
– Prezydent jest rozliczany z wykonania budżetu, który przyjmują radni. Radni nie zgodzili się na reformę oświaty zaproponowaną przeze mnie. Przyjęli budżet, ale nie podejmują konkretnych działań w dziedzinie oświaty, by był on możliwy do wykonania. W tej sytuacji muszę nowelizować budżet kosztem innych wydatków i tłumaczyć ludziom, dlaczego nie można wykonać tej czy innej inwestycji. Nie wykluczam obecnie, że będę musiał zweryfikować swoje stanowisko. Zarządzanie miastem jest dynamiczne, w ciągu roku wiele potrafi się zmienić. Nie mogę do końca przewidzieć, do jakich działań zostaniemy zmuszeni.
– O ile nie ma konkretnych działań ze strony samorządowców, to przyzna pan, że podejmują je środowiska lokalne.
– To prawda. Najlepszym przykładem są ludzie skupieni wokół Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 na Jedłowniku. Powstało Stowarzyszenie „na Szybiki”, skupiające rodziców uczniów, w tym przedsiębiorców. Sami wzięli sprawy w swoje ręce. Remontują placówkę, organizują inicjatywy dla dzieci. Nie widzę natomiast zaangażowania ze strony środowisk, które najbardziej protestowały przeciwko likwidacji szkół. Za zapowiedziami nie poszły konkretne działania. Inicjatywy rodziców są bardzo cenne i dziękuję im za zaangażowanie, ale bez odważnych decyzji na szczeblu samorządu miejskiej oświaty nie uzdrowimy.
– Powtórzę więc pytanie. Jak długo miasto to wytrzyma?
– Miasto dużo wytrzyma, ale kosztem wielu ważnych inwestycji, które nie zostaną zrealizowane z powodu braku pieniędzy w budżecie. Brak zdecydowanych posunięć w sprawach oświatowych sprawia, że pieniędzy brakuje w innych sferach. Gdzieś nie zostanie wyremontowany chodnik, gdzie indziej ulica. Przykładów można by podać wiele.