Buziaki, ciociu
Dla 10 pań z Wodzisławskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku stałym miejscem odwiedzin jest od niedawna Miejski Żłobek. Kobiety pomagają pracownicom w opiece nad dziećmi.
– Kiedy dziecko uśmiechnie się, albo przytuli, to wszystkie choroby znikają – mówi Ewa Szczerba z grupy wolontariatu Wodzisławskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Od wiosny zeszłego roku, co piątek na zmianę z koleżankami z WUTW odwiedza dzieci w Miejskim Żłobku w Wodzisławiu. Jako wolontariuszka zajmuje się dziećmi. – Przychodzimy do żłobka na godz. 9.30. Czytamy dzieciom bajeczki przygotowane przez opiekunki. Dzieci siedzą na poduszkach. Oczywiście bajki nie są zbyt długie. Potem się z nimi bawimy. Dzieci jak dorośli, jedne są spokojne, inne ruchliwe. Przychodzimy na godzinę, półtorej. Latem pomagałyśmy pilnować dzieci na podwórku. Już przyzwyczaiły się do nas. Raz nawet jeden chłopczyk płakał, kiedy wychodziłam z sali, wyciągał ręce, chciał ze mną iść – opowiada Ewa Szczerba.
Brakowało kontaktu z dziećmi
– Sama nie mam wnuków. 30 lat pracowałam z dziećmi i na emeryturze brakowało mi kontaktu z nimi. Dyrektor żłobka jest moją koleżanką, z którą kiedyś razem pracowałam. Razem doszłyśmy do wniosku, że można coś wspólnego zrobić. Dla żłobka jest to współpraca ze środowiskiem, a my mamy zajęcie. Dla mnie przychodzenie do żłobka to sama przyjemność. Dla dzieci gość to też atrakcja. Pytają, kim jesteśmy, co robimy, siadają na kolanach. Mówią do nas – ciociu. Kiedy wychodzimy, puszczają nam buziaki – mówi wolontariuszka.
– Idea jest dobra. Działa w dwie strony. Dzieci życzliwie przyjmują panie, lubią się z nimi bawić. A panie cieszą się, że są do czegoś potrzebne, to dodaje im energii. Ja nie ukrywam, że każda para rąk się przyda do opieki. Dzieci lubią się przytulać, wymagają dużo uwagi. Rodzice nie mieli oporów przed współpracą z WUTW – komentuje Barbara Buława, dyrektor żłobka.
Ewa Szczerba przyznaje, że spotkania z rodzicami dzieci w żłobku są miłe. Okazuje się, że sporo z nich to wychowankowie pani Ewy. – Mówią „dzień dobry, pani Ewo”. Przedstawiają się, że są moimi wychowankami. Nie zawsze poznaję. Ludzie zmieniają się, zwłaszcza dziewczyny, dziś dorosłe kobiety. Inne włosy, makijaż – opowiada Ewa Szczerba.
Zagrają w teatrzyku
Do żłobka przychodzi na zmianę dziesiątka członkiń WUTW. Mają odwiedziny według grafiku ustalonego z dyrektorką placówki. Zmieniają się kiedy coś komuś wypadnie. Panie z uniwersytetu być może włączą się do spektaklu dla rodziców. Pierwsze przedstawienie przygotowały panie ze żłobka z dziećmi w zeszłym roku. Udało się. – Teraz pojawił się pomysł, żebyśmy też się zaangażowały. Będzie można wtedy obsadzić więcej ról – mówi Ewa Szczerba.
Tomasz Raudner
Grupa wolontariatu chciałaby też zaangażować się w pomoc Powiatowemu Specjalistycznemu Ośrodkowi Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Wodzisławiu. – Pytałam panią dyrektor, czy mogłybyśmy jakoś pomóc. Po rozmowie z personelem pani dyrektor powiedziała, że mogłybyśmy np. pomagać paniom w dotarciu do sądu, czy urzędu miasta. Panie objęte pomocą PSOWOPR pochodzą z całego powiatu. Niejednokrotnie przyjeżdżają same. Nie orientują się za bardzo, gdzie w Wodzisławiu mieszczą się różne instytucje. Więc mogłybyśmy dotrzymać im towarzystwa. Wsparcie psychiczne dla tych kobiet jest bardzo ważne – opowiada Ewa Szczerba. – Na razie odbyło się jedno spotkanie. Uświadomiłam paniom, że to ciężka praca i jeśli wolontariat ma zadziałać, to konieczne jest odpowiednie przygotowanie – tłumaczy Celina Uherek–Biernat, dyrektor ośrodka. Szefowa placówki uświadomiła wolontariuszki, że nie każdy nadaje się do tej działalności. Przemoc nie jest łatwym tematem. Poza tym kontakt z klientem ośrodka możliwy jest tylko wtedy, kiedy on się na to zgodzi.
Początkowo wolontariuszkami na rzecz PSOWOPR chciało być 14 pań, ale dwie zrezygnowały po spotkaniu z dyrektor placówki. W grudniu panie z Uniwersytetu wzięły udział w spotkaniu zapoznawczym. W styczniu odbędzie się kolejne spotkanie, tym razem edukacyjne. – Chodzi nam o to, żebyśmy były przydatne, a nie przeszkadzały. Bez przygotowania to byśmy potem biegały do dyrektor z każdą drobnostką i bardziej byśmy jej przeszkadzały, niż pomogły – przyznaje Ewa Szczerba.