Tęsknimy za Wodzisławiem, ale wybieramy Islandię
Jej sernik trafił do menu restauracji jedynej na Islandii Ikei
WODZISŁAW – Kiedyś przyniosłam do pracy sernik wg przepisu babci. Tradycyjny śląski sernik z ziemniakami. Skosztował szef kuchni, smakowało mu. Zaproponował kawałek dyrektorowi Ikei. Zjadł, poprosił o przepis i powiedział, że idzie do sprzedaży. Zrobiłam też karpatkę, jabłecznik. Też mają trafić do sprzedaży w restauracji – mówi Jolanta Arendarska. Ta urodzona wodzisławianka od siedmiu lat żyje z mężem Andrzejem i dwoma synami w Reykiawiku. Wyemigrowali szukać lepszego życia. Dziś jest zastępcą szefa kuchni restauracji jedynej na Islandii Ikei, a ciasta według jej receptury sprzedawane są obok szwedzkich klopsików czy owoców morza.
Nie puszczaj męża
Jolanta Arendarska jest prawą ręką szefa kuchni. – W restauracji robię głównie sushi i zastępuję szefa, kiedy go nie ma – mówi. Nie od razu trafiła do Ikei. Po przybyciu do Reykiawiku pracowała w supermarkecie. Wystawiała towar na półki. Jednocześnie szukała innej posady. Złożyła też papiery do Ikei, ponieważ uwielbiała tę sieć. – Dla Jolki nie ważne było co, byle w Ikei, a że była oferta do kuchni, to było dwa w jednym – śmieje się jej mąż. Pani Jolanta przed opuszczeniem kraju pracowała w Wodzisławiu w biurze podróży, również w sklepie obuwniczym na rynku. Jej mąż był górnikiem. 13 lat na dole, potem na powierzchni, w Polsce i Czechach. To on dał impuls do wyjazdu. – Było coraz gorzej i podjęliśmy decyzję, żeby poszukać czegoś na granicą. Wysłałem aplikacje do biur pośrednictwa pracy za granicą. Dostałem kilka ofert, w tym do Hiszpanii. Dzięki Bogu nie skorzystałem. Masę Polaków zostało z niczym na ulicach, nie mieli za co wrócić do Polski. W Hiszpanii trwała nawet zbiórka pieniędzy dla nich. I dostałem ofertę w Islandii. Wszystko się szybko potoczyło. W piątek dostał telefon, żeby w poniedziałek stawił się w Łodzi, a tam mu powiedzieli, że w środę ma samolot do Reykiawiku. – Rozwinęłam mapę, żeby dokładnie zobaczyć, gdzie leży Islandia. Koniec świata, pomyślałam. Mama mi mówi – Jolka, nie puszczaj go – wspomina Jolanta.
Po pół roku dołączyła do męża. Mieli plan – najwyżej rok. Na wakacje przylecieli synowie. Już nie chcieli wracać do Polski, zresztą podobnie jak rodzice. Synowie po wakacjach jednak wrócili do kraju. Opiekowała się nimi babcia. Ale bez rodziców to nie było to, ciągłe esemesy, rozmowy przez Skype. Ostatecznie dwaj młodsi synowie polecieli do rodziców, dziennie się uczą, wieczorami pracują. Trzeci syn został w Wodzisławiu. Zajmuje się muzyką, był jednym z założycieli zespołu Bloo, obecnie gra w zespole Grawitacja. I jest na rozdrożu – wyjeżdżać, czy nie.
Z szefem do Wodzisławia
Z Jolantą i Andrzejem spotykam się na wodzisławskim rynku. Są na urlopie. Dopiero co pożegnali się z Mariusem Helgasonem i jego małżonką. Przylecieli we czwórkę do Polski. Marius, szef kuchni restauracji Ikei koniecznie chciał poznać polskie jedzenie. Spędził w kraju 10 dni. – Przybrał za ten czas cztery kilo – śmieje się Arendarska. Odwiedzili kilka restauracji w Wodzisławiu, również w Krakowie, Jastrzębiu, Pszczynie. Zajadał się kluskami śląskimi. Uwielbiał placek po węgiersku, który po swojemu przyrządziła wodzisławianka. Jedyna potrawa, która nie podeszła kucharzowi to barszcz czerwony. Wodzisławianie nie dziwią się zachwytom Islandczyków nad naszą kuchnią.
– Tutaj jedzenie jest świetne. Ze świeżych produktów. Na Islandii nic nie rośnie, tam nie ma ziemi uprawnej. Cienka warstwa na lawie. Wszystko trzeba importować. Nawet trawę sprowadza się w rolkach z Danii – mówi Andrzej Arendarski.
Moi rozmówcy tęsknią za Wodzisławiem. Podglądają miasto online przez kamerki internetowe. Ale wracać nie chcą. Wybrali Islandię na dobre.
Tomasz Raudner
Historia kota
Co ciekawe, wodzisławianka pojawiła się już na łamach „Nowin Wodzisławskich”. W lutym 2010 roku wzięła udział w wystawie kotów rasowych w Wodzisławskim Centrum Kultury. Pokazała swojego ukochanego kota Amigo.
– Nie ma pan pojęcia, co przeszliśmy aby sprowadzić naszego kocura do Islandii, począwszy od weterynarza w Wodzisławiu po Reykiawik – mówi pani Jolanta. Mnóstwo dokumentów, cztery szczepionki i koszty – około półtora tysiąca euro. – Islandia jest hermetycznym krajem. Stamtąd można wywieźć cokolwiek, ale wwieźć? Masakra. Spóźnilibyśmy się choć dzień z jedną szczepionką, kot zostałby uśpiony na lotnisku – mówi pani Jolanta. Kot musiał przebyć trzytygodniową kwarantannę zamknięty w klatce na lotnisku w Reykiawiku. Dopiero po dwóch latach po kwarantannie doszedł do siebie.