Z kart „Echa Odry”
W maju 1925 roku do rąk wodzisławian trafił pierwszy numer „Echa Odry”, pierwszego naprawdę polskiego czasopisma na tych terenach (część 1)
WODZISŁAW. Kupujemy gazetę. Czytamy do śniadania, obiadu, kawy, jako przerywnik pomiędzy innymi Stosy starych gazet przydadzą się przy remontach, burzliwej młodości kotka, czy pieska, dzieciom do zabawy, wreszcie do palenia w piecu. Cierpliwy jest papier. Cierpliwie znosi kolejne zajęciami. Możemy również skonsumować jej internetową wersję, wyrazić opinię, dodać własny wpis. A potem... smakowite historie kryminalne, skandale polityczne, plotki o sławnych, „opowieści z życia wzięte”, porady tak zwanych ekspertów, listy i reklamy. Zanim jednak zaczniemy biadać nad miałkością i głupotą prasy, uświadomić sobie musimy, że i 80 lat temu gazety wyglądały podobnie... a nawet gorzej. W dzisiejszych czasach wszechobecnej poprawności politycznej wiele artykułów nie przeszłoby wewnątrzredakcyjnej cenzury. A kiedyś to i owszem. Zatem posłuchajmy...
Przetrwało kilkanaście numerów
W maju 1925 roku do rąk wodzisławian trafił pierwszy numer „Echa Odry”, pierwszego naprawdę polskiego czasopisma na tych terenach, reklamowanego jako „Tygodnik niezależny, poświęcony wiadomościom politycznym, nauce i przemysłowi (Ogłoszenia i reklamy po przystępnych cenach)”. Niestety, nie wiemy nic o nakładzie tego tygodnika. Możemy jednak śmiało założyć, że docierał on do wszystkich chętnych w Wodzisławiu i w okolicach. Redaktorem naczelnym został Stefan Krzystek – komendant policji, a zarazem radny miejski, redakcja zaś miała swą siedzibę przy Rynku 26. Ukazywało się „Echo” przez ponad rok, po czym, pod koniec 1926 roku, zostało zawieszone „z powodów finansowych”. Do naszych czasów przetrwało kilkanaście numerów czasopisma, z czego w zbiorach Muzeum przechowywane jest ich piętnaście. Co można powiedzieć o tygodniku na przykładzie piętnastu numerów? Dużo. Ale jeszcze więcej powiedzieć można o mieście, jego mieszkańcach i stosunkach, jakie między nimi panowały. Prześledźmy zatem kilka miesięcy z życia Wodzisławian na podstawie „Echa Odry”!
Prawicowiec i strażnik tradycji
Nie jest tajemnicą, że każda redakcja zwraca swe słowo do konkretnego odbiorcy, tak zwanego czytelnika idealnego. Ten „ideał” do którego kierowany był tygodnik Krzystka to Polak, katolik, patriota, średnio wykształcony, niezbyt lotny w sprawach ogólnoświatowych za to żywo zainteresowany życiem bliższych i dalszych sąsiadów. Znający wszystkich w mieście i doskonale kojarzący, kim może być pan W., pan P., pani B.... Prawicowiec i strażnik tradycji. Dziś powiedzielibyśmy – nacjonalista. Osiemdziesiąt lat temu – wzór obywatela, karny a zarazem sam chętnie udzielający nagany. Zadowolony z siebie pan domu, taki, który po pracy chętnie zasiądzie w fotelu z fajką w jednej i gazetą w drugiej ręce, by za 15 groszy raz na tydzień cieszyć oczy tekstami niezbyt mądrymi, za to wychowawczymi i (w opinii redaktorów) dowcipnymi. (Dla porównania inny tygodnik, za to z wyższej półki „Wiadomości Literackie” kosztował w tym samym czasie 80 groszy, a popularne, „ludowe” wydania książek 30 groszy). Zerknijmy i my znad jego ramienia na to, czym karmiła w 1925 roku prasa wodzisławska swoich czytelników.
Z kraju, ze świata, a nawet z piekła
W złotych czasach, gdy o prawach autorskich nikomu się nawet nie śniło, połowę czasopisma wypełniały artykuły przedrukowywane z prasy krajowej i zagranicznej, często bez podania źródła. Wiadomości te w każdym numerze „Echa” tworzyły osobliwy i zabawny miszmasz, gdzie z artykułami stricte politycznymi i gospodarczymi sąsiadowały historie kryminalne i „naukowe”. Oto, przykładowo, w numerze 10 tygodnika, zaraz obok tytułu „Katastrofa powodzi na Śląsku Cieszyńskim i w Małopolsce” – „straty wyniosły już ponad 20 miljonów złotych”, (pisownia tego jak i wszystkich kolejnych artykułów została zachowana oryginalna), możemy przeczytać o „sensacyjnych rewelacjach niemieckiego uczonego”, który w swoim dziele, nie mniej ni więcej, tylko opisuje gdzie jest piekło i jak wygląda: „...W rozważaniach swoich dr. Bautz dochodzi do wniosku, że piekło znajduje się w samym środku naszej ziemskiej skorupy. Istnieją bowiem we wnętrzu ziemi także i inne obszerne przestrzenie, z których każdy ma swoje przeznaczenie specjalne, przeczem piekło znajduje się najniżej. (...) Niektórzy wprawdzie twierdzą, że piekło, gdyby istniało w środku ziemi, nie byłoby już w stanie chyba pomieścić wszystkich grzeszników. Prof. Bautz i na to znajduje odpowiedź, twierdząc, że nie należy podzielać takich obaw, gdyż jak już inny uczony, Lessius, udowodnił ‚całkiem mała, wprost znikoma przestrzeń środka ziemi wystarcza na pomieszczenie niesłychanej ilości ludzi’.”
Szczypta łzawych historii
I tak dalej, i tak dalej. Po czym kolejny artykuł nosi tytuł „Reorganizacja przedsiębiorstw państwowych” i jest napisany całkowicie serio. Z kolei szpalty innego numeru – dwunastego – zgodnie obok siebie zajmują wywody o „niemieckich instruktorach bolszewickiej armii”, zaostrzeniu konfliktu Czechosłowacji z Watykanem, wycofaniu banknotów 5–złotowych, pomocy kredytowej dla rolników, śniegu w Karpatach, oraz o policjancie, który w Częstochowie zdemaskował fałszywego kalekę („nagle uzdrowiony posiedzi w kozie, gdzie będzie miała czas odmówić pacierze za wszystkich litościwych ofiarodawców”) i o kobiecie z Czarnuchowic, która po siedmiu latach od ugryzienia przez wściekłego psa dostała ataku wścieklizny i zmarła. A wszystko to upchnięte na zaledwie trzech stronach, niech schowa się dzisiejszy „Fakt”! Do tego jeszcze obowiązkowa szczypta łzawych historii jak z podrzędnych powieści: „Ciekawy i wzruszający przypadek zdarzył się niedawno w Łodzi. Ulicą szła cyganka, prowadząc za rękę małego, kilkunastoletniego (???) chłopca. Chłopiec był bosy, mizerny i w poszarpanej odzieży. Jakiś szczęśliwy i cudowny traf chciał, że równocześnie ulicą tą przechodziła pewna pani ze służącą. Kiedy obie kobiety zwrównały się z cyganką, służąca nagle, ujrzwszy dziecko, krzyknęła: ‚Proszę pani, to nasz Heniek!’ I oto pani ta, chwyciwszy za rękę owo obdarte cyganiątko, z płaczem poznała w niem swoje dziecko, które zginęło jej przed 5 laty. Wszelkie podówczas czynione poszukiwania pozostały bez rezultatu. Malec przepadł bez śladu. Cyganka przeczyła temu, twierdząc, że jest to jej dziecko, dopiero gdy prawdziwa matka wskazała, że dziecko musi mieć bliznę na lewej ręce po przebytej operacji i gdy okazało się, ze jest tak w istocie, cyganka przyznała się, że chłopca przed 5-ciu laty skradli jej ziomkowie. Uszczęśliwiona matka zabrała cudownie odnalezione dziecko do domu”...
Nas jednak od rewelacji światowych interesuje bardziej własny ogródek, a od artykułów przedrukowanych, te napisane osobiście przez anonimowych reporterów „Echa”. Na szczęście połowę każdego numeru zajmuje tematyka miejscowa. Co tydzień kolejna porcja sensacyjnych wydarzeń, komentarzy i przemyśleń. Oraz reklam, nieco innych niż dzisiejsze. A więc: kurtyna!
Kinga Kłosińska