Małe jest piękne: Panie sołtysie, za wszystko dziękujemy
W Roszkowie wszyscy zgodnie podkreślają, że praca społeczna była jego życiem. Działał na rzecz tutejszej OSP i przez 28 lat pełnił funkcję sołtysa wsi. Choć znalazł godnego następcę, Franciszek Paskuda na zawsze pozostanie w sercach mieszańców, którym oddał własne serce.
Miłość do społecznikostwa wyniósł z rodzinnego domu. Jego ojciec Józef był pierwszym powojennym sołtysem Roszkowa, który drugi raz wybrany został na przełomie lat 50. i 60. W obu przypadkach to były bardzo trudne czasy, w których pan Józef doskonale potrafił się odnaleźć. Dla urodzonego 12 września 1929 roku syna Franciszka był zawsze ogromnym autorytetem i najbliższą osobą, bo pochodząca z Zabełkowa mama Karolina zmarła, gdy miał zaledwie trzy latka. Wychowywała go ciotka Marika, siostra taty. Potem pan Józef ożenił się ponownie z pochodzącą z Nowej Wioski Bertą, ale nie mieli już dzieci.
Franciszek skończył osiem klas niemieckiej szkoły powszechnej w Roszkowie i zdołał rozpocząć naukę w szkole kolejowej w Raciborzu, ale półroczną edukację przerwał zbliżający się front. – Dziadek był już na wojnę za stary, a tato za młody, więc obaj mieli szczęście, że ich nie wzięli do wojska, za to w 1950 roku ojciec dostał powołanie do polskiej armii. Służył przez rok w szkole oficerskiej w Słupsku, ale ponieważ dziadek był już w podeszłym wieku i nie mógł prowadzić gospodarstwa, tatę zwolnili po jego odwołaniach. Opowiadał mi, że dostał jakieś pieniądze na drogę do domu, ale wystarczyło mu tylko na dojazd do Kędzierzyna. Wysiadł głodny na dworcu i podszedł do siedzącego w barze mężczyzny z prośbą czy nie mógłby mu kupić suchej bułki. Zafundował mu nie tylko jedzenie, ale i bilet na pociąg do Roszkowa. Był mu za to do końca życia wdzięczny i zawsze o nim pamiętał – opowiada córka pana Franciszka – Renata Riedel i dodaje, że nie wie, gdzie tato nauczył się języka polskiego, ale pięknie czytał i bezbłędnie pisał.
Przyszłą żonę Franciszkę poznał w rodzinnej wsi, a ich ślub odbył się w 1957 roku. Potem przyszły na świat trzy córki: Renata, Genowefa i Gertruda, a pan Franciszek w lipcu 1979 roku rozpoczął sołtysowanie. Za jego czasów wybrukowano i odnowiono ogrodzenie placu wokół pomnika poległych, wyremontowano świetlicę, zrobiono kanalizację, postawiono transformator i dwa mostki na przepływającym przez wieś potoku, a także wybudowano chodnik wzdłuż drogi z Roszkowa do Krzyżanowic, o co sołtys Paskuda walczył dwie kadencje. Razem z Bertholdem Kołkiem był też inicjatorem budowy nowej remizy strażackiej, a praca społeczna to było całe jego życie. – Trzeba mieć przede wszystkim oczy i uszy otwarte na problemy wsi, a serce dla jej mieszkańców – mówił pan Franciszek w wywiadzie dla „Nowin Raciborskich” w 2006 roku i podkreślał, że nigdy w swych działaniach nie był sam. Podporą była żona, pomagali mieszkańcy Roszkowa oraz wójtowie Wilhelm Wolnik i Leonard Fulneczek. Największą zaś nagrodą było dla sołtysa zadowolenie roszkowian.
Gdy podjął decyzję o tym, że czas przekazać swoją funkcję komuś młodszemu, najbardziej obawiał się tego, że będzie mu brakowało kontaktu z ludźmi. Wciąż pozostał jednak aktywny i chętny do pomocy, szczególnie kiedy swoim doświadczeniem mógł służyć innym. – W 2007 roku pan Franciszek przyjechał do mnie na plac i mówi: Józek, ja już kończę to sołtysowanie. Teraz pora na ciebie. Zastąpisz mnie. Jeden twój opa był sołtysem, drugi opa był sołtysem to i ty się nadasz. Byłem jeszcze młodym synkiem, bo miałem niecałe 32 lata. Zgodziłem się, bo do końca nie wiedziałem z czym to się je. On mnie namaścił i tak zostało – tłumaczy Józef Staś, który, jak mówią roszkowianie, godnie zastępuje swojego poprzednika i robi to już od 12 lat.
Uchwałą zebrania wiejskiego z marca 2008 roku Franciszek Paskuda został „Zasłużonym sołtysem wsi Roszków”. To jedyny w gminie Krzyżanowice taki tytuł i podziękowanie za 28 lat służby dla społecznika, który zmarł 22 sierpnia tego roku.
Katarzyna Gruchot