Gdy po dzwonku biorą ryby
Murowana szkoła w Rudzie Kozielskiej powstała na przełomie XIX i XX wieku. Przed i w trakcie wojny, do połowy grudnia 1944 roku, uczył w niej pan Rosen, zwany przez uczniów Różyczką.
Herbert Miera (rocznik 1938) chodził do niemieckiej szkoły tylko pół roku. Wspomina swojego nauczyciela jako osobę bardzo wymagającą, ale cieszącą się takim szacunkiem, że jak szedł przez wieś, to wszyscy mu się kłaniali. – Pamiętam dzień, w którym był alarm, bo nadlatywały samoloty lecące na Kędzierzyn. Zapomniałem wtedy czapki i gdy byłem już na zakręcie koło Szyndzielorza, Różyczka zaczął do mnie kiwać, żebym wracał do domu. Oberwałem od niego na następny dzień, bo podczas nalotu nie wolno było biegać po ulicach. My nie mieliśmy w domu schronu, ale był u naszych sąsiadów Michalskich, więc tam się chowaliśmy – tłumaczy pan Miera i dodaje, że w tym okresie nie było już zajęć z muzyki czy lekcji wuefu. O ćwiczeniach w szkole opowiadała swojej córce Gizeli Góreckiej jej mama Eleonora Morciniec (rocznik 1927), która chodziła do tutejszej szkoły jeszcze przed wojną. – Dziewczyny nosiły wtedy tak zwane szarawary, czyli takie szerokie spodenki. Jeden z kolegów ciągle je zaczepiał odsuwając gumę. Pewnego razu zmówiły się, rzuciły na niego i go prawie rozebrały. Od tego czasu miały spokój – opowiada pani Gizela i dodaje, że mama, która skończyła niemiecką szkołę nauczyła się pisać po polsku dopiero przy niej.
Po wojnie w tym samym budynku otwarto szkołę polską, w której pierwsze zajęcia prowadził pan Mikuła. – To nie był prawdziwy nauczyciel, tylko frontowiec, który dostał rozkaz zorganizowania szkoły i go wypełnił. W ogóle nie uczyliśmy się liter, ani nie poznawaliśmy abecadła. Nauka polegała na tym, że czytał nam na głos zdania z jedynej polskiej książki jaka była w szkole, a my je powtarzaliśmy, choć niczego nie rozumieliśmy – wspomina pan Miera.
Na parterze szkoły mieściła się kancelaria, dwie sale lekcyjne a na piętrze mieszkanie dla nauczyciela. Sale ogrzewane były kaflowymi piecami, w których rano trzeba było napalić. Na początku należało to do obowiązków nauczycieli, później zatrudniono pomoc, która dbała o to, by w szkole było ciepło i czysto. Ze względu na warunki lokalowe nigdy nie uruchomiono tu stołówki, ale w budynku przylegającym do szkoły wkrótce po wojnie zaczęło funkcjonować przedszkole. W pierwszej klasie, która powstała zaraz po wojnie, uczyli się m.in. Herbert Miera, Wilibald Mazurek i jego brat Teodor, siostry Genowefa i Dorota Michalskie, Irena Kloda, Norbert Zulski, Kurt Ruzok, Wilibald Paprotny, Hans Kotyczka oraz bracia Bernard i Teodor Starzec.
Po Mikule przyszły panie Paryż, Czajer i dwie siostry Łośko, które przyjechały z nakazem pracy z Krakowa, a potem uczyły w Stodołach. – Jak przyszliśmy w 1945 roku do szkoły to klasyfikowali nas do odpowiedniej klasy po wzroście. Jak był ktoś mały, to trafiał do niższej klasy, mimo że był starszy od wyższego kolegi. My chodziliśmy do szkoły pięć lat. Potem trzeba było kończyć naukę w Rudach. Teraz to dzieci dojeżdżają wszędzie samochodami, a my musieliśmy chodzić na piechotę. Zimą brnęło się w śniegu po kolana i w siarczystym mrozie, ale zawsze było wesoło – wspomina Wilibald Mazurek (rocznik 1939). Opowiada też o dyscyplinie, jaka od początku trzymana była w szkole. – W rogu klasy stała zawsze rózga, którą dostawaliśmy dosyć często, bo chłopcy lubili robić różne psikusy. Najbardziej ostra z wszystkich nauczycielek była Czajerka, o której się mówiło, że jest streng. Miała taki posłuch, że nie musiała nas bić. Wystarczyło, że spojrzała na rózgę, a my od razu stawaliśmy na baczność. Muszę jednak przyznać, że nieraz zasłużyliśmy na lanie. Jak było już ciepło, to na przerwach biegaliśmy nad rzekę. Dzwonił dzwonek, a my się kąpaliśmy, albo łowiliśmy ryby, więc nie chciało nam się wracać na lekcje. Lubiliśmy robić komuś na złość. Jak moja mama wracała z wywiadówki, to mi od furtki już groziła – wspomina ze śmiechem pan Wilibald.
Wychowawczynią sołtys Gizeli Góreckiej (rocznik 1956) była Władysława Skała, po mężu Polonius. – Przyjechała do nas z nakazem pracy najprawdopodobniej z Bieszczad. Jej mąż pochodził z dzielnicy Rybnika – Popielowa, a mieszkali na piętrze w szkole. Ona była jednocześnie nauczycielką i kierowniczką, a gdy urodziła dziecko, na czas urlopu macierzyńskiego zastępowała ją Elżbieta Polak – podsumowuje pani Gizela.
Szkoła funkcjonowała do lat 80. XX wieku. Od tej pory dzieci z Rudy Kozielskiej dojeżdżają do podstawówki w Rudach.
Katarzyna Gruchot
Ruda Kozielska (niem. Klein Rauden) – wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie raciborskim, w gminie Kuźnia Raciborska nad rzeką Rudą. We wsi znajduje się kamienny krzyż przydrożny z 1890 roku, neogotycka kapliczka św. Urbana z 1900 roku i budynek szkoły z końca XIX wieku. Dziś wieś zamieszkuje 620 mieszkańców.