Tadeusz Rut – z armii do oświaty
Gen nauczycielstwa przechodził u Rutów z pokolenia na pokolenie. Rodzinną tradycję zapoczątkował dziadek pana Tadeusza – Józef Rut. W jego ślady poszedł syn Józef i córka Stefania, a w końcu wnuk Tadeusz, którego żona Ewa, córka Barbara i wnuczka Eliza też wybrały zawód nauczyciela. I choć armia chciała zrobić z Tadeusza Ruta zawodowego oficera, w końcu postawił na swoim i tak jak niegdyś jego ojciec zaczął od walki z analfabetyzmem i oświaty dorosłych.
Plaża nad Seretem
Dziś trudno powiedzieć czy Czortków zachwycił Józefa Ruta szuwarami rosnącymi na bagiennych uroczyskach, piękną plażą, noszącą imię Ligi Morskiej i Kolonialnej, czy może swoją wielokulturowością. W leżącym w jarze rzeki Seret mieście stały obok siebie synagoga, cerkiew i kościół. Stacjonowały tu wojska Korpusu Ochrony Pogranicza i pułk ułanów, a liczne szkoły przyciągały młodą kadrę nauczycieli, wśród których znalazł się lwowiak Józef Rut wraz z żoną Katarzyną.
– Przed wojną, gdy zawodowy żołnierz chciał się ożenić, musiał mieć przynajmniej stopień plutonowego. Jak był kapralem, nie dostawał od przełożonych zgody. Niektórzy z nich mieli już dzieci, ale nie mogli poślubić partnerki, bo nie skończyli siedmiu klas. Gdy chcieli się dalej dokształcać trafiali do mojego ojca, który oprócz tego, że uczył w męskiej szkole powszechnej, zajmował się też oświatą dla dorosłych. Dostawał za to dodatkowe wynagrodzenie, na przykład za każdego egzaminowanego ucznia to było
5 złotych. Za takie pieniądze można było kupić porządne oficerki – wspomina Tadeusz Rut.
Za nauczycielską pensję jego ojciec wybudował duży dom, do którego wprowadzili się w 1936 roku. Na parterze zamieszkali Rutowie z trójką synów: Tadeuszem (rocznik 1926), Edmundem (1929) i Jerzym (1936). Piętro zajęła siostra pana Józefa – nauczycielka szkoły żeńskiej Stefania ze swoim mężem Wiktorem. Gdy miasto zajęła armia radziecka, dom zarekwirowało wojsko, a Rutów przeniesiono do małego mieszkania niedaleko dworca kolejowego. Pan Józef znalazł pracę w domu dziecka, co w trudnych czasach wojny stało się błogosławieństwem dla rodziny, ze względu na łatwiejszy dostęp do produktów spożywczych. – Dziadek od strony mamy Józef Brodawczuk był szefem magazynów kolejowych w Czortkowie. Do granicy ze Związkiem Radzieckim było 16 kilometrów, więc współpracując z Rosjanami poznał dobrze język rosyjski, a że zaczynał pracę w zaborze austriackim, mówił biegle po niemiecku.
Przez 8 lat pracował na Węgrzech, gdzie także poznał ich język. Mieszkał niedaleko nas w kamienicy, a jego sąsiadem był bardzo bogaty Żyd, który wiedział o zdolnościach językowych dziadka, więc zaproponował mu, by chodził razem z jego opornym na naukę synem na hebrajski. Za każde wyjście dziadek dostawał czekoladę. W ten sposób nauczył się piątego języka. Pożytek był z tego taki, że jak szedł na targ, gdzie sprzedawali głównie Żydzi, dostawał zawsze zniżki – tłumaczył pan Rut.
Na kilka dni przed maturą, mając zaledwie 17 lat pan Tadeusz dostał powołanie do radzieckiego wojska. Odmówić nie mógł, więc najpierw przeszedł szkolenie, a potem znalazł się w oddziale, którzy walczył z banderowcami. Po wielu pismach z prośbą o przeniesienie do polskiej armii, 11 listopada 1944 roku trafił do Lublina, gdzie tworzyła się 2 Armia Wojska Polskiego. Do rodzinnego Czortkowa wrócił po pięćdziesięciu latach razem z bratem Jerzym. Dziś taka podróż byłaby zbyt ryzykowna, bo Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej z powodu tego, że brał udział w walkach z UPA uznał go za wroga narodu.
Walka z analfabetyzmem
W styczniu armia ruszyła z Siedlec na Warszawę. – Właściwie to nie było czego wyzwalać, bo zastaliśmy tam tylko zgliszcza. Pamiętam, że zbombardowane zostały magazyny cukru i spływający z nich karmel wylał się na ulice i tam zamarzł. Byliśmy tak głodni, że zaczęliśmy odłupywać te kawałki i chować do plecaków do czasu, aż któryś z naszych razem z karmelem odłupał leżącą pod spodem ludzką rękę. Tego, co zobaczyłem na froncie nigdy nie zapomnę. We Wrocławiu przez trzy dni braliśmy udział w walkach ulicznych. Szło się chodnikiem a granaty sypały się na głowę. Nysę pokonaliśmy w biegu, bo trwał taki ostrzał, że anatomii mogliśmy się uczyć na ludzkich narządach porozrzucanych na zasiekach z drutu kolczastego. Walczyliśmy z Niemcami jeszcze 14 maja. Potem nasz pułk dostał rozkaz ochrony granic od Kostrzyna do Gubina – tłumaczy pan Rut.
Żołnierzy frontowych nie chciano zbyt szybko puszczać do domu. Awansowało się bardzo szybko, bo dużo ludzi ginęło. – Spośród 150 żołnierzy, którzy wyszli z Siedlec, zostało nas sześciu. Na skutek zasług na froncie dostałem w 1945 roku od armii piękną, w pełni wyposażoną willę w Witnicy, niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego. Napisałem do rodziny, żeby jak najszybciej przyjeżdżali, ale ojciec nie dostał zgody od dyrektora banku, w którym wtedy pracował. W końcu puścili ich dopiero pod koniec 1946 roku, a w willi zamieszkali nasi znajomi z Czortkowa – opowiada pan Tadeusz, którego zwolnili z wojska dopiero 31 sierpnia 1947 roku. Rodzina mieszkała już w Raciborzu. Pan Józef dostał mieszkanie przy ulicy Dworskiej, a jego siostra Stefania z mężem na Społecznej.
We wrześniu rozpoczął naukę w Liceum Pedagogicznym, a dwa lata później zdał maturę i został dyrektorem szkoły zawodowej przy Śląskich Zakładach Obuwia w Otmęcie. – Zarabiałem 43 tysiące złotych, a mieszkanie z wyżywieniem w stołówce kosztowało półtora tysiąca, więc wyposażyłem rodziców w sprzęt RTV i aparat fotograficzny. Byłem też dowódcą batalionu Służby Polsce. Wszyscy uczniowie chodzili w mundurach, ja zresztą też. W internacie obowiązywał system wojskowy z plutonami. Jednym z ich dowódców był Wojciech Lepiejko, późniejszy wiceprzewodniczący Prezydium Rady Miejskiej w Raciborzu. Potem zostałem podinspektorem oświaty w Strzelcach Opolskich, gdzie uruchamiałem szkoły i kursy dla dorosłych. Dostałem nawet dyplom uznania za likwidację analfabetyzmu – mówi pan Rut, który trafił następnie do Grodkowa, gdzie pełnił funkcję zastępcy kierownika oświaty, a następnie kierownika Szkoły Podstawowej nr 2.
Z Grodkowem związał się na dłużej. Zrobił prawo jazdy, ze szkoły trafił do Zakładu Wychowawczego dla Społecznie Niedostosowanych, który prowadził przez pięć lat, a ponieważ w samym centrum miasta dostał piękne mieszkanie, od razu pomyślał o założeniu rodziny. – Żonę Ewę poznałem w 1947 roku w Liceum Pedagogicznym w Raciborzu. Ona dostała nakaz pracy do Kleszczowa koło Żor, a ja wyjechałem do Otmętu. Pobraliśmy się w 1952 roku. Nasz syn Andrzej urodził się w Żorach, ale młodsza córka Basia już w Grodkowie.
Szkoła w obiektywie
1 września 1960 roku Rutowie wrócili do Raciborza, gdzie na pana Tadeusza czekała posada dyrektora Szkoły Specjalnej nr 10. Pracę znalazła w niej również jego żona Ewa. – W szkole mieli wakat, bo odeszła wcześniejsza dyrektorka – Stanisława Podworska. Moim zadaniem było zbudowanie internatu. Otworzono już w banku w Kędzierzynie konto inwestycyjne, na które wpłynął milion złotych, ale gdy zacząłem już szukać firmy budowlanej, inwestycja została nagle skreślona. Z pieniędzmi coś jednak trzeba było zrobić, więc Wojciech Lepiejko wpadł na pomysł, by przekazać je na budowany właśnie w Raciborzu żłobek – podsumowuje pan Rut, który oprócz kierowania szkołą miał cztery godziny tygodniowo zajęć dydaktycznych z młodzieżą i od 1961 roku prowadził w placówce kółko fotograficzne. – Pierwsze doświadczenia fotograficzne zdobywałem w domu, bo ojciec, jeszcze przed wojną miał aparat, którym często robił zdjęcia. Negatywy ustawiało się za szybką na słońcu i w ten sposób naświetlały się. Później prowadziłem kółko fotograficzne w zakładzie wychowawczym w Grodkowie. Mieliśmy ponad 300 wychowanków, którzy potrzebowali zdjęć do legitymacji szkolnych, więc zamiast ich wozić do oddalonego o kilka kilometrów centrum miasta, robiłem je na miejscu. Na końcu założyłem pracownię fotograficzną w „Dziesiątce”. Na ciemnię wykorzystałem małe i wąskie pomieszczenie na pierwszym piętrze. Mieliśmy do dyspozycji niemiecki aparat Leica, a papier i filmy zakupywała szkoła – wspomina Tadeusz Rut, którego zdjęcia ze szkolnych warsztatów wykorzystywały nawet lokalne gazety.
W 1965 roku rozpoczął się remont kapitalny szkoły. – To był makabryczny rok. Biuro miałem w przedszkolu koło straży pożarnej, dzieci uczyły się w Szkole Podstawowej nr 13, a zajęcia odbywały się nawet w Domu Harcerza na Stalmacha – wspomina pan Rut. Dzięki wymianie stropów na strychu powstał szkolny sklepik, którego prowadzeniem zajęła się jego żona Ewa, prowadząca również w szkole kółko taneczne.
Kiedy Tadeusz Rut został powołany na sekretarza prezydium Miejskiej Rady Narodowej, w szkole zastępował go Erwin Dziędziel. – To był wspaniały chłopak. Pochodził spod Cieszyna. Niemcy chcieli go wcielić do Wehrmachtu, więc zaczął pracę jako drwal. Nieocenionym pedagogiem i bardzo dobrym człowiekiem była również Genowefa Kamionka, która krótko pełniła funkcję kierownika szkoły. Prowadziła magazyn żywnościowy z dożywianiem dla dzieci. Dostawaliśmy dary z UNRRY. Była bardzo uczciwa i skrupulatna. Oprócz niej była Eustachia Sujdak i moja żona Ewa, z którą przepracowałem wiele lat. Ja byłem dyrektorem a ona prezesem ogniska związków zawodowych w szkole. Ona musiała się liczyć ze mną, a ja z nią. Na szczęście byliśmy bardzo zgodnym małżeństwem, więc ani w sferze zawodowej, ani prywatnej nigdy nie było między nami żadnych nieporozumień. Zmarła mając 53 lata na nowotwór szpiku kostnego – tłumaczy pan Tadeusz i opowiada o przyjaciółce pani Ewy – doktor Ninie Rutkowskiej, która za jej namaszczeniem, rok później została jego drugą żoną.
Szkoła na zawsze pozostała bliska jego sercu. W każdy pierwszy czwartek miesiąca emerytowani nauczyciele „Dziesiątki” spotykają się w jednej z raciborskich restauracji. – Od lat jestem na tych spotkaniach rodzynkiem, bo moi koledzy Erwin Dziędziel i Andrzej Walica już nie żyją. Opowiadamy sobie o dzieciach i wnukach, a panie wymieniają się często przepisami. Duszą towarzystwa jest zawsze Henia Białuska, która wprowadza mnie zawsze w dobry nastrój. Tak dobrze czujemy się w swoim towarzystwie, że czas mija nam bardzo szybko, a jak sobie tak wspominamy, to czujemy się trochę młodziej – podsumowuje Tadeusz Rut.
Katarzyna Gruchot
Zdjęcia archiwum Tadeusza Ruta