Święte rzeźby Bercika
– Śmieją się ze mnie i wytykają palcami, ale jest jeszcze kilku dobrych ludzi na tym świecie – mówi bezdomny artysta.
Marzy o własnym kącie i malutkiej pracowni. Po kilku godzinach kawałek drewna w jego rękach zmienia się w dzieło sztuki. Jego talent doceniają tylko bezdomni koledzy. Sprzedają jego prace z „marżą”, by mieć na alkohol.
Każdy go tu zna
Nazywają go ikoną rybnickiej bezdomności. Bernard Lecina, bo o nim mowa, błąka się po ulicach Rybnika już 25 lat. Po maturze, uzdolniony plastycznie, do tej pory nie potrafi znaleźć swojego miejsca. – Chyba już czas się ustatkować. To ten wiek, a i zdrowie zaczyna szwankować – martwi się zmęczony życiem prawie sześćdziesięcioletni mężczyzna. Kilka dni temu złożył wniosek o kolejny dowód osobisty. To była cała wyprawa. Urodził się w Żorach, więc tam musiał załatwiać swoje sprawy. Na miejscu urzędniczka spytała, po co mu właściwie dowód. – Potrzebny – odparł krótko podirytowany. Tylko on wie, że jeśli się nie zarejestruje w urzędzie pracy i nie dostanie się do lekarza, może być źle. – Tracę przytomność na słońcu. U lekarza nie byłem kilkanaście lat. Nie byłem ubezpieczony. Może to coś z sercem. W szkole nie mogłem się przemęczać na wuefie – wspomina. Dlaczego wylądował na ulicy? Nie chce powiedzieć. Mówi, że trafiał na złych ludzi.
Zawód – artysta
Skończył szkołę plastyczną i zdał maturę. W latach 90. malował reklamy. Wcześniej był dekoratorem. Choć teraz cały jego dobytek mieści się w kilku torbach, jedną z nich trzyma u znajomego. Ma w niej najważniejsze rzeczy. Akwarele i dłutka rzeźbiarskie. Tego nie da sobie ukraść jak dokumentów. Nieraz dzięki temu udawało mu się przeżyć najtrudniejsze tygodnie, gdy złomu na śmietnikach nie było za dużo. Kilkadziesiąt godzin pracy i płaskorzeźba gotowa. Najczęściej rzeźbi Jezusa lub świętych. – Kiedyś wyrzeźbiłem Jana Pawła II. Dobrze mi wyszedł. Powiedziałem, że za mniej niż 200 zł nie sprzedam. To w końcu papież – mówi ze znawstwem. Chętnych nie było. Już chciał porąbać rzeźbę, gdy koledzy powiedzieli, że mają kupca. Oczywiście, pieniędzy ani rzeźby nie przynieśli.
Rockman ze złomem
Bercik, bo tak na Lecinę wołają wszyscy znajomi, nie ufa ludziom. Do noclegowni nie pójdzie, bo kiedyś tam podłapał wszy i dokuczali mu z racji niskiego wzrostu. – Wolę spać po klatkach schodowych. Mam swoje miejsca od lat. Znają mnie tam ludzie, a czasem zaproszą nawet na obiad. To, że Bercik ma duszę artysty, widać już na pierwszy rzut oka. Wisiorki na szyi i jego charakterystyczne długie, rozwiane włosy sprawiają, że budzi zainteresowanie na ulicy. Całości jeszcze do niedawna dopełniała skórzana ramoneska. Dopełniała, bo na Dróżce Profesora Libury znów ktoś go napadł. Tym razem wzięli kurtkę.
Optymista
Okradają go najczęściej podczas snu lub gdy traci przytomność. Gdy już dostanie dowód, musi go gdzieś ukryć, by nie nosić przy sobie. Może wróci do noclegowni, jeśli to przyśpieszy mu przydział mieszkania. Z Rybnika odsyłają go do Jankowic, gdzie ostatnio był zameldowany, ale tam mieszkań nie ma. – Może kiedyś mi uwierzą, że jestem rybniczaninem i dostanę choć jakiś kąt i będę mógł wrócić do sztuki – mówi z nadzieją Lecina. Jego dzieła nie odbiegają niczym od prac w galeriach, ktoś więc z pewnością da kilka groszy za płaskorzeźbę czy obraz. – Będzie i na kromkę chleba i na czynsz – mówi, wypogadzając zmęczoną twarz.
Adrian Czarnota