Przez Racibórz do Hollywood
Członkowie tej rodziny zrobili kariery w Berlinie, Stanach Zjednoczonych, Afryce Południowej. Są potomkami pewnego karczmarza z Wodzisławia.
Listopad roku 2010. Do Muzeum w Wodzisławiu puka pewna cudzoziemka żydowskiego pochodzenia. Nazywa się Anja Hollaender. Po angielsku mówi, że przybywa z Holandii szukać w Polsce śladów swoich słynnych przodków. Skierowano ją do muzeum, w którym akurat trwała wystawa „Shalom Loslau”, wiążąca się z Tygodniem Kultury Żydowskiej. – Pani pokazywała zdjęcie. Tyle zrozumieliśmy, że była to fotografia domu braci Hollaender – opowiada Kinga Kłosińska, pracownik Muzeum w Wodzisławiu.
Kolebka w Loslau
Wszystkie przekazy, do których dotarła Holenderka, dotyczące jej przodków wskazywały, że ród wywodzi się z miejscowości Loslau na Górnym Śląsku (niemiecka nazwa Wodzisławia). Najstarszy ustalony przodek nazywał się Samuel Rachel. Mieszkał tu na przełomie XVIII i XIX wieku. Prowadził gospodę. Miał czterech synów: Benjamina, Izaaka, Moritza i Siegmunta. Podczas wielkiego pożaru miasta w 1822 roku stracił cały majątek. Po tym jak stracił źródło dochodów, a rodzinę trzeba było wykarmić, został obwoźnym handlarzem. Jeździł wozem od wsi do wsi. Przy okazji jako skrzypek dorabiał grając na jarmarkach, weselach, imprezach. Zmarł zimą 1830 roku z wychłodzenia w lesie w okolicach Wodzisławia. Synowie wyjechali do Głubczyc. Tam zmienili nazwisko na Hollaender. – Anja uważa, że Samuel Rachel był nieślubnym dzieckiem któregoś z wodzisławskich Hollaendrów. Więc synowie uznali, że nazwisko Hollaender im się prawnie należy – wyjaśnia Kinga Kłosińska.
Z czwórki synów najlepiej poznana jest historia najstarszego, Benjamina. Założył fabrykę wyrobów wełnianych. Zakład dobrze prosperował. Benjamin wziął na siebie wykształcenie młodszych braci, którzy potem wyjechali z Głubczyc. Izaak zamieszkał w Raciborzu, potem we Wrocławiu i Berlinie. Wiadomo, że w Raciborzu urodziło się czworo z ośmioroga jego dzieci. Córka Alma, pianistka, została nauczycielką gry na fortepianie królowej brytyjskiej Wiktorii. Syn Alexis był kompozytorem, zaś Alfons malarzem, trafił do Florencji. Moritz, kolejny syn Samuela, wyjechał do Szwajcarii, nauczył się wytwarzać zegarki. Następnie popłynął na Kubę i do Stanów Zjednoczonych. Nie wiadomo natomiast dokąd trafił Siegmunt, lekarz. Lepiej poznane jest kolejne pokolenie Hollaendrów.
Zupełne zaskoczenie
Dla pracowników muzeum, znających przecież historię miasta, wizyta Anji Hollaender jak również przekazane wiadomości były zupełnym zaskoczeniem. Holenderka wymieniła się mejlami z Kingą Kłosińską i odtąd panie przyjaźnią się. Anja Hollaender pojechała potem do Archiwum w Raciborzu szukać dokumentów. W sierpniu następnego roku w Niemczech Holenderka spotkała się z Grupę Nieformalną Agamidae z Głubczyc. To grupa młodzieży licealnej, która pod opieką nauczycieli i dyrektorki tamtejszego muzeum przybliża historię Głubczyc. Ich spotkanie zaowocowało przygotowaniem wystawy o rodzinie Hollaender w Głubczycach, a także broszurek dla dorosłych i dzieci, sfinansowanych ze środków unijnych. Namiastkę efektów tej pracy prezentujemy na łamach „Nowin Raciborskich”.
Tomasz Raudner