Ćwierć wieku z Carrantuohill
Odsłona 25 – Podsumowanie.
Czas na zakończenie naszych cyklicznych, choć mało regularnych spotkań z grupą muzyczną Carrantuohill.
Publikując swój poprzedni artykuł, w zakończeniu pozwoliłem sobie nasz zespół folkowy umieścić bezapelacyjnie w rybnicko-żorskich sferach BWK (bardzo wysokiej kultury). Nie podejrzewałem wówczas, iż kilka dni później moje słowa aż tak dosłownie się ziszczą. Decyzją szacownej Kapituły (głosami internautów zwyciężył zasłużony malarz i poeta Marian Bednarek) zwycięzcą w kategorii Kultury dorocznego konkursu „Człowieka Roku”, organizowanego przez portal „Rybnik.com.pl” został dostojny jubilat Carrantuohill. Statuetkę odebrała rybnicka część zespołu: Adam Drewniok, Zbyszek Seyda i Marek Sochacki. Nie zapominajmy wszak, iż pozostali, Bogdan Wita i Maciej Paszek w Rybniku się urodzili, a Darek Sojka uczył się, ożenił i długo w naszym mieście mieszkał, zanim wrócił do Osin. Gratulujemy serdecznie zasłużonego lauru!
Serce ze serca
Minęły jubileuszowe fety, życie biegnie dalej, historia pisze nowe akapity. Po listopadowej gali w RCK zespół wyjechał do Francji i tam zrobił kolejny krok ku sławie wśród rodaków Wiktora Hugo i Édith Piaf. Po powrocie do kraju muzyka Celtów rozbrzmiała znów w znakomitym akustycznie zabrskim Domu Muzyki i Tańca, w ramach jednego z kolejnych koncertów „Serce za serce”, które Bogdan Wita z kolegami od lat współorganizuje. Żeby nie być gołosłownym, cytat z „Dziennika Zachodniego” pióra Marleny Polok-Kin, tuż po koncercie z 10 grudnia 2005 roku: „Takiego koncertu Serce za serce jeszcze nie było. Nie tylko dlatego, że w czternastej jego odsłonie zawładnął Domem Muzyki i Tańca zespół Śląsk. Wszystko dlatego, że wypełniona po brzegi sala zabrzańskiego DMiT ze śląską serdecznością żegnała prof. Zbigniewa Religę. Nie chciała się z nim rozstać tak, jak z oklaskiwanym na stojąco i bisującym Śląskiem. A ten – ze sceny (sekundowała mu sama Krystyna Loska, która w tym roku zastąpiła u boku prof. Religi Grażynę Torbicką) – nie chciał się rozstać z ukochanym profesorem. Nawet najzagorzalsi zwolennicy Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk przyznawali, że tak porywającego, przygotowanego z nieopisaną energią koncertu jeszcze nie było. Godnie towarzyszyła zespołowi znakomita formacja Carrantuohill Celtic Music Group, wykonująca tradycyjną muzykę celtycką rodem z Irlandii i Szkocji”. I tak jest co roku.
Innym hitem widowni w Zabrzu są witające wiosnę (w tym roku pani Wiosna nie dała się przywołać skocznymi jigami i reelami) koncerty w ramach projektu „Zielona Wyspa Śląsk”. Tu również dochodzi do znaczących wydarzeń artystycznych powiązanych z rozsądną (co nie zawsze jest oczywiste) ekologią. Ponieważ zamykamy tym tekstem 25-lecie zespołu, więc tegoroczną „Zieloną Wyspę” w Zabrzu opiszą kronikarze w latach późniejszych.
Gdyby zespół skupił się tylko i wyłącznie na cyklicznych imprezach organizowanych rok w rok, to pewnie nie zarobiłby na życie, ale i tak z obiegu artystycznego nigdy by nie wypadł i pozostał na scenie jako zjawisko w swoim rodzaju jedyne i niepowtarzalne. Rok zaczynają zawsze wielkie finały WOŚP, które bez udziału Carrantuohill trudno sobie wyobrazić. Dalej mamy obowiązkowy udział w St Patrick’s Day – to obowiązek każdego szanującego się Celta, a cóż dopiero najważniejszych dziedziców kultury plemion galijskich w kraju nad Wisłą. Potem mamy wspomnianą „Zieloną Wyspę Śląsk”, gdzie też skojarzenia Ślązaków i ich muzyki z zieloną Irlandią są tak jednoznaczne, iż nikt nie ośmieli się ich kwestionować. W wakacje co roku jest „Przystanek Woodstock”, impreza organizowana, przynajmniej w części dotyczącej folkowej tzw. Małej Sceny, przez zespół i jego agencję Celt. Pod koniec lata od ćwierć wieku odbywa się obrastający powoli patyną legendy festiwal muzyczny „Sari”, a potem już zawsze przed zimą czeka kolejna „serdeczna” impreza w Zabrzu. Nie mówimy tu o stałych dorocznych zaproszeniach, jak choćby do Muzycznej Owczarni w Szczawnicy–Jaworkach, do radiowej Trójki, czy na rozmaite festiwale, nie wyłączając zagranicznych – do Czech, Niemiec czy Francji.
Dorobek zespołu Carrantuohill jest doprawdy imponujący. Wliczając kasety i wydawnictwa okolicznościowe w postaci składanek, jak np. dwupłytowy „Ferment” czy „20 lat”, nazbierało się tego blisko 20 pozycji fonograficznych. W annałach już na zawsze pozostanie Złota Płyta „Inis” i Platynowa „Irish & Jazz” oraz najbardziej prestiżowa nagroda muzyczna w Polsce Fryderyk. Jest niesłabnący podziw najbardziej wyrobionej muzycznie publiczności, bo tylko taka gustuje w muzyce folkowej. Bliska znajomość wielu literackich noblistów (Czesław Miłosz, Seamus Heaney, Wisława Szymborska, Tomas Tranströmer czy wreszcie ostatni kontakt z Mario Vargas Llosą) potwierdza wysublimowany smak odbiorców tejże muzyki. A z drugiej strony szaleje młodzież, roztańczona na każdym koncercie. Czego więcej do szczęścia potrzebuje artysta?
Najczęściej Warszawa
Zadałem sobie trud policzenia jakie polskie miasto miało przyjemność najczęściej gościć zespół Carrantuohill w jego dwudziestopięcioletniej historii. Odpowiedź jest jednoznaczna – Warszawa. Licząc do końca jubileuszowego roku 2012, wyszło mi dokładnie 149 koncertów w wykonaniu Carrantów dla stołecznej publiczności. W tym oczywiście są wszystkie oficjałki, występy radiowe i telewizyjne. Za Warszawą plasują się Katowice (ponad 130 występów), na trzecim miejscu jest Rybnik (112), dalej Kraków (100), Wrocław (81), Poznań (73) i wreszcie macierzyste Żory (około 60 koncertów). Potem idą: Łódź, Gliwice, Opole, Bielsko–Biała, Kielce, Żywiec, Toruń. Tolerancja błędu jest może jedno– dwuprocentowa, ale w odniesieniu do Rybnika i Żor chyba jednak większa, ponieważ początek kariery zespołu przemianowanego z Eryś Group nie był tak skrupulatnie odnotowywany, a grano wtedy przede wszystkim blisko domu. Dokładniejsze wyliczenia (dziś już trudne) mogłyby dać chyba Żorom nie szóste miejsce, lecz zdecydowanie w pierwszej piątce, jeśli nie w trójce.
Podczas wojaży zagranicznych najczęściej odwiedzane były Francja i Niemcy (po 11 razy), dalej Czechy – 10, Węgry – 3, Belgia i Słowacja – po 2 razy. Ojczyznę dawnych Celtów i matecznik ich kultury Irlandię nasz zespół odwiedził pięć razy (nie licząc prywatnych wizyt poszczególnych członków grupy), przy czym zawsze były to eskapady niezwykle inspirujące i twórczo owocne. Co nam przyniesie drugie ćwierćwiecze? Czas pokaże.
Kończąc, pozwolę sobie na kilka osobistych refleksji. Byłem zaszczycony, gdy ponad rok temu zaskoczono mnie propozycją zrobienia skróconej biografii zespołu muzycznego Carrantuohill, rozpisaną na 25 odcinków w „Tygodniku Rybnickim”. Duma moja wypływa z ciepłych uczuć, jakie we mnie od początku rozbudzała muzyka tak bliskich mi śląskich Celtów. Miałem szczęście od samego początku obserwować tę wędrówkę, systematyczne wzrastanie grupy nieco młodszych ode mnie kolegów, wywodzących się ze środowisk bliskich moim, rybnickim od wieków korzeniom.
Równolegle do cyklu artykułów, choć całkiem w treści niezależnie, powstawała książka o Carrantuohill mojego autorstwa, z obietnicą jej wydania z końcem roku 2012, na jubileusz 25 lat. Wczesną jesienią jej gotowy obszerny tekst w całości poszedł do wydawnictwa. Niestety mamy kryzys, dotykający szczególnie branży księgarskiej. Jak powiedział mi swego czasu znany rybnicki pisarz, gawędziarz i wydawca Marek Szołtysek – niełatwo napisać książkę, trudniej ją wydać, a najtrudniej sprzedać. Cóż, zespół wciąż tworzy, my żyjemy, a żywi nie tracą nadziei.
Dziękuję całej szóstce wraz z cierpliwymi rodzinami – Adasiowi Drewniokowi (za przyjaźń), Maćkowi Paszkowi (za serce gołębie), Zbyszkowi Seydzie (za szczerość), Markowi Sochackiemu (za lakoniczność), Darkowi Sojce (za entuzjazm) i Bogusiowi Wicie (za wiarę niezłomną). Za przybliżenie siebie – stokrotne dzięki!
Stefan Smołka
Na koniec zdradzę pewien głęboko skrywany sekret, dotyczący prawdziwych tożsamości poszczególnych Tarantuli. Otóż, jak się okazuje, zupełnie inne od oficjalnych są prawdziwe nazwiska a nawet płci członków zespołu. I tak: na gitarze basowej, czasem akustycznej, a potrafi także – a jakże – na nerwach pogrywać dr Ewa Miondka (kryjąca się pod oficjalną ksywą „Adam Drewniok”). Na fletach, na dudach, nierzadko na udach, zapamiętale gra równie utytułowana dr Kasia Oszuj, posługująca się mylącym pseudo „Dariusz Sojka”. Na bouzouki, mandolinach i butelkach po winach gra melodyjnie Gdyznieba Siew (jej ksywka „Zbigniew Seyda”). W każdy koncertowy dzień za akustyczne piękno gitarowych brzmień, choć przecież nie tylko za to(n) odpowiada Ton Wabigad (na niby to „Bogdan Wita”). Ze starych skrzypiec, oj bywa, tony genialne dobywa Jacek Piemsza (posługujący się pseudonimem „Maciej Paszek”). Wyrazistą sekcję rytmu w zespole ostatnimi czasy absolutnie zdominował (czyżby Azjata?) Akimoa Schreck, każący dla niepoznacki nazywać siebie „Marek Sochacki” (tak naprawdę to Michał Czordoziewski – od rzekomego „Włodzimierza Sochackiego”). Na koniec do rozpracowania pozostał najmłodszy nabytek zespołu, przydająca mu czasem subtelnej urody pieśniarka Zyta Karen-Boska, artystyczne pseudo: „Katarzyna Sobek”. Wyszło zatem szydło z worka. Anagramy są moje, a nazywam siebie „Stefan Smołka” – prawdziwe nazwisko Same Kłanstfo – z mimowolnej inspiracji mistrza tego gatunku tfurczości Stanisława Barańczaka.